Strumień świadomości o grach fabularnych, literaturze, filmie, muzyce, popkulturze, kampaniach społecznych, rowerach, grach i Bóg jeden wie, czym jeszcze...
Jakub: Dzień dobry drodzy Państwo. Dochodzimy do absurdalnej sytuacji w której nagrywam ten odcinek po raz trzeci. Ponieważ przy pierwszym nagraniu skopałem podłączenie mikrofonu do aplikacji bezpośrednio, więc wyszła z tego katastrofa. A przy drugim nagraniu nie założyłem sobie, że przecież są też inne dźwięki w domu, podczas kiedy nagrywam i słuchawki odcinają mi na przykład dźwięk pralki dochodzący do mikrofonu, który mikrofon jakimś tam cudem łapie. I w momencie kiedy wykorzystałem software do wycinania tych dźwięków tła to okazało się, że wycięło także część częstotliwości z mojego głosu doprowadzając do sytuacji w której miałem wrażenie że mówię z amerykańskim chicagowskim polskim akcentem Więc nie dało się tego wytrzymać.
Dominik tutaj sugerował, żebym jednak wypuścił ten odcinek w tym formacie, ale moja krucha psychika podpowiedziała mi, że ja tego nie wytrzymam przy obróbce i Wy tego nie wytrzymacie przy odsłuchu, zwłaszcza, że materiał ma godzinę. Witam wszystkich serdecznie którzy są tutaj po raz pierwszy, bo na przykład wpadli dlatego, żeby sobie posłuchać recenzji na temat materiałów o których będę dzisiaj mówił - tekstów kultury, tak to się teraz ładnie mówi. Witam także wszystkich ludzi, którzy przychodzą tutaj z Threads, bo okazuje się, że po założeniu konta na Threads sporo ludzi gdzieś tam zaczęło mnie obserwować. Mam z Wami większą ilość interakcji, więc zobaczymy czy jest to efekt nowości, czy faktycznie Threads będzie jakimś takim miejscem w którym warto publikować. Tak samo jak miejscem w którym warto publikować jest zawsze facebookowa grupa Panie Panowie Zagrajmy w RPG, więc jeżeli przychodzicie z tej grupy, to również serdecznie Was pozdrawiam.
No właśnie, a jeśli jesteście tutaj po raz pierwszy, to wiedzcie że prowadzę podcast na temat struktur opowieści przede wszystkim. Głównie zajmujemy się grami fabularnymi, ale też od czasu do czasu zahaczamy o literaturę, o filmy o seriale komiksy czy gry komputerowe.
Przede wszystkim jednak jestem mistrzem gry i gram bardzo długo bo właściwie już 28 rok mojego prowadzenia to jest, więc można założyć, że trochę o tych grach fabularnych już nieco wiem Dopiero w ostatnim czasie jednak zacząłem się interesować tym, jak te struktury wyglądają, żeby pewne rzeczy dla moich graczy przygotowywać lepiej w przypadku scenariuszy, które piszę, a gram dość dużo i to z bardzo wieloma ekipami. W tym roku zagrałem blisko 70 sesji, więc trochę tego czasu faktycznie na grach fabularnych spędzam. Wychodzi na to, że mamy więcej niż jedną sesję w tygodniu i faktycznie czasem tak jest, bo czasem się zdarza, że nawet gramy trzy razy w tygodniu z różnymi ekipami.
Drodzy Państwo, na pewno nie można polegać na mojej regularności, jeżeli chodzi o publikowanie tego podcastu, tak że bardzo polecam subskrybowanie i gdzieś tam śledzenie mnie w social mediach. Najbardziej właśnie polecam mojego Instagrama kubakaj_ . Natomiast wszystkie rzeczy, które obiecałem, że w tym roku dowiozę, to dowiozłem poza materiałem na temat zaangażowania Graczy, ale do tego też jeszcze sobie dojdziemy. Pamiętam cały czas o tym, staram się też testować różne rozwiązania które na potrzeby tego materiału nadchodzącego przygotowałem, więc mam nadzieję, że podzielę się z wami czymś co przynajmniej jest trochę bardziej przetestowane przez różne grupy, a nie tylko wymyślonym przeze mnie jakimś tam rozwiązaniem teoretycznym.
Zanim jednak przejdziemy do tego materiału, który nagramy sobie tam za jakiś czas, to musimy jeszcze zrobić dwie rzeczy zaległe, właściwie jedną zaległą, a jedną którą robię zwykle. Tą zaległą rzeczą jest dzisiejszy materiał na temat dwóch książek i jednego filmu oraz, drodzy Państwo, materiał na temat podsumowania roku 2024, ale do tego dojdziemy jeszcze do końca grudnia.
Przejdźmy zatem do tych książek ponieważ, drodzy Państwo, dostałem książkę. Dostałem książkę nie jako materiał sponsorowany, tylko po prostu przysłano mi książkę i nie dano do tej książki właściwie żadnej informacji, więc chwilę mi zajęło ogólnie ustalenie skąd ta książka się wzięła. Ja jestem mikroinfluencerem, naprawdę bardzo, bardzo mikro, więc rzadko się zdarza że dostaję jakieś tam darmowe rzeczy, ale jednak dostaję.
No i okazało się, że Karolina, tutaj serdeczne pozdrowienia, wysłała mi jakiś czas wcześniej link, że jedno z wydawnictw szuka osób do recenzji wersji skryptu, a przynajmniej tak to było sformułowane. Natomiast wcale nie dostałem wczesnej wersji skryptu, tylko pełnoprawną książkę wiecie, taką z okładkami i wszystkim innym tym pomiędzy co konstytuuje wydaną książkę.
Więc ta książka już jest w sprzedaży i okazało się, że wcale nie było tutaj żadnego pola do dodania swoich wniosków czy informacji czy adnotacji w jakimś tam procesie nazwijmy to, edytorsko-wydawniczym, więc nie przejmowałem się tym też, żeby specjalnie z tym materiałem gonić. Muszę się też przyznać, że po drodze dopadł mnie COVID, a że mam problem z oskrzelami to potem przez długi czas miałem problem z płynnym mówieniem, teraz już jest zdecydowanie lepiej. Natomiast przez ponad dwa miesiące wszyscy gracze w różnych settingach się ze mnie śmiali że we wszystkich moich światach panuje jakaś straszliwa zaraza, bo wszyscy bohaterowie niezależni, których odgrywam, kaszlą. No ale cóż, materiał się pojawia w końcu, więc udajmy że zadanie domowe zostało przeze mnie odrobione i chociaż z dużym opóźnieniem, bo tę książkę dostałem chyba we wrześniu, to mimo wszystko udaje się zdążyć przed świętami na wypadek gdyby ktoś potrzebował jakiejś świątecznej polecajki.
Może Was przekonam do tego żeby tę książkę kupić, może Was przekonam do tego żeby jej nie kupować, zobaczymy. Ale zanim do tej książki przejdziemy to porozmawiajmy sobie nieco szerzej. Mianowicie będziemy mówić dzisiaj o kilku elementach na których się natknąłem w różnych innych tekstach kultury, nie tylko w rzecznej książce, z których możemy się pewnych rzeczy nauczyć.
No bo głównym przesłaniem tego podcastu jest to, żebyśmy się uczyli, jak pisać nasze scenariusze, nasze fabuły, nasze struktury jak najlepiej żeby jak najsprawniej rezonowały one z naszymi odbiorcami, żeby powodowały emocje, żeby powodowały, że chce się tego słuchać, że chce się kolejne godziny grać, że chce się kolejne kwadranse czytać kolejne kilkadziesiąt stron.
Więc skupmy się na tym, co możemy zrobić, żeby to w naszych dziełach w naszych tekstach, w naszych scenariuszach poprawiać. Bez względu na to, czy jesteście aspirującymi pisarzami czy mistrzami gry, tak jak ja, czy piszecie scenariusze np. w branży gier komputerowych czy w filmie czy w teatrze, to myślę, że ten materiał może Wam się przydać Ale ogólnie mój podcast także się przydaje tym wszystkim osobom, które potrzebują amunicji do dyskusji ze swoimi przyjaciółmi, znajomymi żeby móc się kłócić na temat tego, które seriale wypadają dobrze, a które wypadają beznadziejnie.
Więc abstrahując trochę od samej książki, chciałbym Wam poopowiadać dzisiaj trochę o różnych tekstach kultury z którymi miałem styczność w tym roku. Mówię o tekstach kultury, bo to są zarówno audiobooki filmy gry czy papierowe książki. No i oczywiście też scenariusze do gier fabularnych.
Prawdą według mnie jest powiedzenie, że prawdziwym mistrzem gry, czy prawdziwym scenarzystą, który stworzy coś oryginalnego, stajemy się dopiero wtedy, kiedy skanibalizujemy już wszystkie dzieła kultury, które po drodze nam wpadną w ręce. Kiedy już wszystkie filmy, seriale, książki, opowiadania, gry komputerowe, komiksy i nie wiadomo co jeszcze, przerobimy na fabuły do naszych przygód do naszych scenariuszy, do naszych małych opowiastek i wtedy dopiero jesteśmy w stanie stworzyć coś oryginalnego.
Pytanie czy Wy się zgadzacie z tym sformułowaniem bo ostatecznie jest też tak, że jest wiele książek dla początkujących autorów zwłaszcza, które mówią o 9 podstawowych typach historii, albo o 14 podstawowych typach fabuł, albo o 25 podstawowych typach scenariuszy. Więc chociaż ta liczba się zmienia, to jednak wielu autorów się zgadza, że przynajmniej część książek filmów seriali czy innych tekstów kultury opiera się o pewną skończoną liczbę podstawowych typów scenariuszy, których wariacje potem tworzymy.
Zanim jednak zaczniemy tworzyć własne wariacje na temat tych podstaw, to zwykle kanibalizujemy, a skoro kanibalizujemy no to dobrze by było, gdybyśmy po drodze jeszcze się czegoś z tych tekstów uczyli, z którymi mamy styczność, żebyśmy rozumieli, co tam działa pod maską, żebyśmy rozumieli skąd pewne rzeczy się biorą i dlaczego niektóre rzeczy wybrzmiewają z nami lepiej, a inne zdecydowanie gorzej.
Dzięki temu materiały, z którymi mamy styczność i większość rzeczy, które wykorzystujemy do tego, żeby te własne materiały przygotować faktycznie może nas czegoś uczyć, bo rozumiemy dlaczego nam jedne pasują, a inne nie. Natomiast czasem zdarzają się rzeczy, z których absolutnie niczego się uczyć nie możemy.
I niestety o kilku takich przykładach dzisiaj też sobie powiemy. Pierwszym tekstem kultury, o którym chciałbym Wam dzisiaj powiedzieć, jest Megalopolis Francisa Forda Coppoli. Bo tak, widziałem ten film, widziałem go w kinie studyjnym i jest to film tak zły, że właściwie nic dobrego z niego wyciągnąć nie można. Poza oczywiście lekcjami typu czego właściwie absolutnie nie robić w naszych scenariuszach, czy w naszych filmach. No ale niestety kochani, lekcji czego absolutnie robić nie wolno mamy pod dostatkiem w naszych własnych notatkach, w naszych własnych szkicownikach i pomysłach na materiały, które nigdy nie przerodzą się w żadne konkretne fabuły, więc na gwizdek nam jeszcze więcej negatywnych przykładów, oprócz tego zrobionych za ciężkie pieniądze.
A skoro już przy negatywnych przykładach jesteśmy, no to będziemy sobie mówić jeszcze o kilku innych rzeczach, w tym o książce Shogun, z którą miałem wątpliwą przyjemność w postaci audiobooka wiosną tego roku. W ogóle jak sugeruje informacja dodatkowa do audiobooka, należy wymawiać Shogun a nie Szogun, chociaż tak się u nas w Polsce przyjęło. Audiobooka, ponieważ obcowałem z tą książką właśnie w tej formie, która ma 51 godzin i 41 minut. I wiecie co? O Megalopolis za chwilę. Najpierw poprzeżywam trochę Shoguna. Wiedząc, że jest również serial, wybrałem najpierw przebicie się przez audiobook, bo uznałem że lepiej jest znać fabułę przez 8-10 godzin serialu niż przez 51 godzin 41 minut audiobooka. I powiem Wam, że ta książka mnie na tyle zmęczyła, że po serial ostatecznie nie sięgnąłem.
Wielokrotnie mówiłem że bohater powinien się z czymś zmagać. Że bohater może stracić życie, karierę, relacje, pozycję społeczną, ale ważne jest to, żeby był konflikt który sprawia, że jest ryzyko utraty tego, co jest dla bohatera najważniejsze. A jeżeli już tego bohatera na dzień dobry pozbawiamy jakichś bardzo ważnych rzeczy, tak jak na przykład w przypadku Shoguna, to powinniśmy go dręczyć i torturować dalej.
Wielu autorów mówi, że należy torturować nasze postacie, że należy je zamęczać, wpychać w kolejne coraz bardziej intensywne sytuacje konfliktowe, grozić coraz większej ilości aspektów ich życia i ja się z tym zasadniczo zgadzam. Natomiast bardzo ważne jest też to, żeby ten konflikt, z którego nasz bohater ostatecznie zwykle wyłania się zwycięsko, żeby ten konflikt miał swoje satysfakcjonujące rozwiązanie.
I pod wieloma względami pozornie Shogun też tak wygląda. Z pewnych perspektyw to jest pozycja wybitna. Pamiętajmy, że to wcale nie jest historia na temat feudalnej Japonii z okresu który tamże jest opisywany. Wielu znawców historii mówi, że to jest raczej pozycja bardzo mocno ubarwiona, w sensie całe to społeczeństwo jest tam bardzo mocno przerysowane i jeżeli chcemy traktować Shoguna jako materiał źródłowy, to może do Legendy Pięciu Kręgów na przykład, a niekoniecznie do uczenia się czegokolwiek na temat historii Japonii. Tym bardziej, że autor bardzo wiele namieszał, już same imiona postaci przerobił, wzorując je co prawda na postaciach historycznych, ale jest tam bardzo dużo jego fantazji, więc myślę, że sam się też z tym godził.
Oczywiście to nie jest książka fantasy pod żadnym względem, to jest książka powiedzmy sobie pseudohistoryczna. Tak jak wiele książek na przykład na temat bohaterów z okresu Cesarstwa Rzymskiego. Jest taka bardzo przyzwoita seria o Wespazjanie Roberto Fabbriego i to są właśnie książki pseudohistoryczne w wielu miejscach zakorzenione w realiach historycznych, ale też w wielu miejscach po prostu pozmyślane.
Shoguna można traktować właśnie w ten sposób. Nie porównuję w ogóle Shoguna do serii Fabbriego, z tego względu, że seria o Wespazjanie to jest seria przygodowa, bardzo fajnie podkreślająca niektóre kwestie związane z Rzymem, ale literatura najwyższych lotów to to nie jest. Natomiast jest to oczywiście literatura dużo lepsza niż np. seria o Feliksie Korwusie. Jeżeli już chcecie sobie o Rzymie coś poczytać albo posłać audiobooka, to Feliksa Korwusa bardzo mocno odradzam. Jest tak beznadziejnie napisany, że nawet w całej mojej miłości do Rzymu i do Legionów nie byłem w stanie sięgnąć po tom trzeci, po tej katastrofie, jaką jest tom drugi.
Natomiast Shogun w wielu momentach literacko jest napisany bardzo dobrze, ale w innych po prostu katastrofalnie. Shogun jest rzeczą ogromną, ma bardzo wiele ambicji i to jest historia, która ma też ogrom barwnych postaci. Każda z tych postaci ma bardzo jasno zarysowane cele, motywacje, wewnętrzne konflikty, przez ten pryzmat jest pokazywany cały świat, który autor chce nam przedstawić. Tło kulturowe, podkreślimy sobie jeszcze raz, mocno przerysowane, ale pokazane z perspektywy Europejczyka, co sprawia że nasze głowy bardzo dobrze to przyswajają, bo w wielu miejscach po prostu wchodzimy tam z tą naszą naiwnością i niewiedzą razem z głównym bohaterem. Niestety w wielu miejscach ta książka zawiera ogrom elementarnych błędów o których każdy początkujący pisarz powinien przeczytać w jakimś poradniku na temat tego, czego unikać kiedy pisać zaczynamy.
Z rzeczy, które najpierw mogę pochwalić to jest właśnie ten bohater z perspektywy, którego poznajemy świat, więc razem z nim się uczymy, on na początku jest outsiderem, razem z nim przechodzimy swego rodzaju przemianę, bo zaczynamy rozumieć wszystko to, co tam się dzieje i ja bardzo lubię kiedy autor potrafi przemycić nam, czytelnikowi, czy odbiorcy audiobooka taką informację, że my zaczynamy przyswajać wiedzę o tym świecie i potem już nie musimy mieć jej podkreślanej czy wyjaśnianej za każdym podejściem, kiedy jakiś tam aspekt egzotyczny, nazwijmy to, dla nas się pojawia, tylko ponieważ przeszliśmy z bohaterem pewną drogę, to już rozumiemy o co tutaj chodzi.
Fajne jest też to, że są tam pewne napięcia związane z tym wejściem w tą kulturę tego zwykłego barbarzyńcy, którego z jednej strony postacie starają się uczyć tych niuansów ich kultury, a z drugiej strony podkreślają mu, że on nigdy tak naprawdę tego wszystkiego do końca nie zrozumie, bo się tam po prostu nie wychował, bo jego przekonania na temat wielu różnych rzeczy są zupełnie inne.
Jest tam więc to napięcie na styku kultur, są intrygi polityczne jest dużo wielkiej militarnej strategii w kontekście przygotowań do wojny. No i przez ponad tysiąc stron autor buduje to napięcie, gdzie wojna jest tuż za rogiem, bohaterowie się szykują do tego decydującego starcia, do ujawnienia wreszcie pewnych swoich kart.
Jadąc sobie samochodem słuchałem kolejnych rozdziałów tej książki i pamiętam że wracałem wtedy ze Szczecina. No i jak wyjeżdżałem w ten podróż, to zostało mi jakieś 8-10 godzin do końca, więc wiedziałem, że w drodze tam i z powrotem zdołam całą tą fabułę skończyć. No i czas upływa, materiału zostaje coraz mniej, a my ciągle nie docieramy do rozwiązania finałowego konfliktu. No i myślę sobie, okej nie jest najgorzej, są książki które potrafią zamknąć całą fabułę w 6 godzin na przykład, więc zdążymy jeszcze z tą wielką wojną.
No i wyobraźcie sobie, że przez 8 godzin oglądacie reżyserską wersję Drużyny Pierścienia, a potem Dwóch Wież i na końcu Dwóch Wież dostajecie planszę na ekran z taką ekspozycyjną jak w starych filmach z napisem Frodo przeszedł przez Mordor wraz z pomocą Sama i na koniec wrzucił Pierścień do Góry Przeznaczenia. Okazało się, że jego przyjaciel Aragorn tak naprawdę był spadkobiercą królów Gondoru. W związku z tym udało mu się odzyskać należny mu tron, a przez dywersję związał bitwą armię Saurona, który nie był w stanie zareagować na podstęp, który zorganizował dwóch hobbitów. Ostatecznie wszystko skończyło się wielkim zwycięstwem dla sił dobra.
I to jest koniec książki. Wyobraźcie sobie, że cała ta nabudowywana historia kończy się nagle, bez absolutnie żadnego tak zwanego payoffu. Bez wyjaśnienia co się wydarzyło i to się właśnie dzieje w Shogunie. Tam nic z tego nakręconego na maksa konfliktu nie wynika.
W dwóch krótkich zdaniach, serio, w dwóch krótkich zdaniach na koniec się dowiadujemy, że Toranaga, jeden właśnie z tamtych wodzów, który jest stroną politycznego konfliktu, wygrał. Nie ma żadnej wielkiej bitwy, żadnego opisu losów bohaterów. Rozwiązania jakiegokolwiek z kluczowych wątków I nic z tego, co się regularnie pojawia w książce nie zostaje wyjaśnione ani rozwiązane.
Na przykład Blackthorn, ten główny bohater, ten Europejczyk przez to, że brał udział w oblężeniu zdaje się na Malcie, wie jak zdobyć zamek w Osace, który jest tam jednym z ważniejszych elementów strategicznych w całym tym konflikcie. Wielokrotnie o tym myśli, wielokrotnie o tym rozmawia z różnymi postaciami. Nigdy nie ma żadnej bitwy o zamek w Osace. Połowa działań Blackthorna w książce to jest szkolenie pułku muszkietników. I ten pułk muszkietów nigdy nie bierze udziału w żadnej walce. W pewnym momencie koło połowy książki są szanse na to, żeby doszło do jakiejś bitwy z ich udziałem, ale wszystko się rozchodzi po kościach, gdzieś tam dyplomatycznym sposobem przez ponad tysiąc stron.
Nie ma żadnej walki nie ma żadnego pojedynku. Kiedy jeden z bohaterów jest zmuszony, żeby popełnić seppuku, to to się dzieje że tak powiem poza kadrem. On wie, że musi popełnić seppuku, a chwilę później mamy informację o tym, że właśnie przychodzą do jego pana feudalnego z jego głową i mówią mu, że bardzo dzielnie umarł.
To jest koniec. Nie ma w tym żadnej głębi. Nie ma żadnej sceny która byłaby jakimkolwiek payoffem dla tego co się tam wydarzyło. Postacie się poświęcają. Poświęcają całe swoje rodziny. Deklarują przynależność do sojuszy. Pokazują, że pod powierzchnią zdarzeń się dzieje bardzo wiele rzeczy. Sugerują istnienie jeszcze wielu innych warstw tych wszystkich spisków. Pokazują kolejne intrygi. Te postacie zaczynają przechodzić jakieś tam ciągi swojego rozwoju. I koniec. Nagle dwa krótkie zdania które zamykają całą tą książkę. Wyobraźcie sobie ten gif z ciężarówką pędzącą na słup. Zapętlony. I ta ciężarówka nigdy w ten słup nie uderza, chociaż to jest pokazane z bardzo wielu ujęć, jak ona już jest milimetr przed tym słupem.
I ten brak satysfakcjonującego rozwiązania jest dramatycznie frustrujący i taki jest właśnie Shogun. Przez te ponad 50 godzin audiobooka czy przez te kilkadziesiąt godzin, które spędzicie czytając tę ogromną książkę, macie nabudowywany konflikt ze wszystkimi jego warstwami, którego nigdy nie rozwiążecie, nigdy nie dostaniecie finału.
To jest ogromnie frustrujące doświadczenie. Ja jadąc samochodem krzyczałem, że to jest niemożliwe, że to ma być koniec. Liczyłem na to, że jest jeszcze jakiś, nie wiem, drugi audiobook, tylko to zostało podzielone bo ten już trwał 51 godzin i 41 minut. No i nie wierzę, że się nie pojawiła żadna dalsza część.
No ale właściwie po co miałaby się pojawić dalsza część, skoro w dwóch prostych zdaniach na koniec dostajemy informację jak się zamknął najważniejszy wątek, a resztę autor po prostu olewa i żadna z tych postaci nie kończy w żaden sposób swojej historii.
Jak widzicie dla mnie to jest bardzo emocjonalny temat. Strasznie się nafrustrowałem przy Shogunie, to przejdźmy do kolejnej katastrofy.
Megalopolis. Chciałoby się powiedzieć katastrofa kolejowa, ale pociągów tutaj nie ma. Ale są ruchome chodniki, po których można sobie sunąć. I to jest film, który ma w założeniu opowiadać o ambitnym projekcie odbudowy Nowego Jorku w futurystycznej scenerii z użyciem jakiegoś niemalże magicznego materiału.
Ale niestety głównym problemem tego filmu jest to, abstrahując od efektów specjalnych z końca ubiegłego wieku, że ten film nie wie, czym chce być. Nie wie, o kim on chce być. Co chwila zmienia perspektywę. Tracimy z oczu kolejnych bohaterów żeby opowiedzieć jakąś tam pomniejszą historię. I ostatecznie to sprawia że ten film nie ma żadnego nadrzędnego konfliktu, nie ma żadnego napięcia, nie ma żadnego ryzyka, żadnych realnych konsekwencji.
I to jest najbardziej frustrujący element Megalopolis. Jeżeli się pojawia jakiś wątek konfliktowy, jakiś problem, to on zostaje natychmiast rozwiązany w następnej scenie. Jeżeli mamy jakieś wyzwanie, zagrożenie, mówiłem o tej śmierci na różnych płaszczyznach: społecznej, finansowej, kariery itd., jeżeli pojawia się jakiekolwiek zagrożenie dla któregokolwiek z aspektów tego życia, dla któregokolwiek z bohaterów, to w następnej scenie możemy mieć pewność że zostanie ono zażegnane i problem zostanie błyskawicznie rozwiązany.
Jakby tam był faktycznie jakiś konflikt, który byłby w stanie napędzać tę fabułę, to może to nawet mimo tej brzydoty efektów specjalnych to byłoby oglądalne. No ale go nie ma. Bohaterowie nie mają więc żadnych szans na rozwój, a przez to my nie mamy żadnego powodu żeby te zmagania śledzić.
Nie wiem, może reżyser miał wrażenie, że ponieważ ludzie są już w stanie tylko i wyłącznie oglądać rolki na Instagramie czy TikToku, to payoff się musi wydarzać w ciągu półtorej minuty od zainicjowania problemu. Żeby widz miał pewność, że jednak wszystko się skończy dobrze, bo zakładam że nasz statystyczny widz jest tak zryty przez social media, że nie jest w stanie zapamiętać, że jakiś tam naczelny, nadrzędny konflikt, który to ma wszystko ze sobą spinać, istnieje, więc tworzymy mikro konflikty które natychmiast rozwiązujemy. Co sprawia że nie ma żadnej atmosfery, napięcia, nie ma żadnych zmagań tych bohaterów. I o ile Shogun na przykład nabudowuje ogromny konflikt, który aż buzuje od napięcia i który sprawia, że czytelnik całą drogę się zastanawia, jak to się skończy, muszę wiedzieć jak to się skończy, to w Megalopolis mamy ten problem, że mamy za przeproszeniem wszystko w pompie, bo co chwila każdy możliwie pojawiający się problem zostaje natychmiastowo rozwiązany; do tego stopnia że w ostatnich 30-40 minutach filmu główny bohater grany przez Adama Drivera, już tak bardzo nie ma powodu tam być, że go w ogóle nie pokazują.
Jakieś inne postacie wchodzą na pierwszy plan, coś tam planują, ale natychmiast też ten konflikt zostaje rozwiązany. Jest scena, w której się przymierzają do stworzenia jakiejś tam intrygi, a potem jest kilkusekundowy montaż przygotowywania się do tej intrygi, a potem jest jej rozwiązanie. Ta intryga w ogóle nie ma specjalnie dużo wspólnego co właściwie robił ten główny bohater, który w gruncie rzeczy jest twarzą tego filmu.
Ani jego postać, ani te postacie, które są początkowo do niego antagonistycznie nastawione, jego główna przeciwniczka która się staje jego kochanką bardzo szybko, nikt nie ma realnie powodu żeby na ekranie się pojawiać, ponieważ wszystkie ich problemy są rozwiązywane i pod koniec już wszystkie zostają rozwiązane przez to, że reżyser wie, że to już nie ma sensu, żeby ktokolwiek tam był to tworzy jakby minifilm w filmie, który opowiada o kimś zupełnie innym, ale ta intryga oczywiście też szybko dostaje swój, dodajmy idiotyczny finał żebyśmy przypadkiem nie musieli zapamiętywać o co tak naprawdę chodzi.
Jeżeli kojarzycie plakat Megalopolis, to tam jest Adam Driver stojący z taką lampą w kształcie grzyba i ta lampa się tam pojawia na sekundę w tym filmie. Autentycznie ona tam jest, on ją trzyma właśnie w takim montażu przez może nawet mniej niż sekundę I mniej więcej tak wyglądają wszystkie elementy tego filmu, one po prostu są tam gdzieś pokazane, a potem o nich zapominamy i kompletnie je ignorujemy.
Jako widz nie mamy przez to powodu żeby siedzieć w kinie. Widziałem to też po kilku innych osobach, z którymi byliśmy na sali kinowej tego kina studyjnego, że ci ludzie tam nie chcą być, bo ta historia się dla nich zamknęła 40 minut przed końcem filmu i na gwizdek teraz czekamy na jakieś finałowe sceny, które też niespecjalnie cokolwiek wniosą skoro już cała intryga zostaje rozwiązana, tylko oglądamy jakoś pomniejszą mikrointrygę w tym wszystkim, jakichś tam bohaterów z trzeciego tła.
A mimo tego wszystkiego, mimo tego braku właśnie konfliktu czy sytuacji spornych ten film zawiera ogromne ilości ekspozycji. Na pewnym etapie tych ekspozycji jest tak dużo, że pojawia się narrator, który te ekspozycje czyta z offu. Kiedy bohaterowie coś robią, jak ze sobą rozmawiają, to tylko i wyłącznie ekspozycjami.
I w pewnym momencie już ani rozmowy bohaterów ani narrator nie wystarczają, więc się pojawiają plansze z ekspozycjami. I mimo całej tej ogromnej ilości informacji ten film nie ma nakreślonego konfliktu. Nie ma nakreślonego konkretnie tła, skąd się to wszystko wzięło i do czego to wszystko zmierza, tylko są jakieś tam pseudo-intelektualne rozważania o właściwie nie wiadomo czym, o społeczeństwie, o tym, w którym kierunku powinna zmierzać urbanistyka, aż w pewnym momencie zaczynają się cytaty ze starożytnych filozofów w dialogach które są kończone nazwiskiem czy też imieniem tego filozofa więc to przypomina sytuację, w której wpadamy do kuchni na domówce, gdzie ekipa w kuchni jest upita na filozofa i to jest mniej więcej poziom dialogów tych narracji i plansz w tym filmie.
No ale znowu kolejne frustrujące doświadczenie, może zamknijmy już wątek Megalopolis, natomiast jeżeli będziecie mieli okazję ten film obejrzeć nie róbcie tego sobie. Ja rozumiem że ten film przez to, że był bardzo słabo dostępny, bo żaden globalny dystrybutor nie chciał wziąć odpowiedzialności za tą finansową klapę i nie chciał obiecywać,, że... nie chciał po prostu płacić za próbę dostarczenia tego do kin, które i tak wycofywałyby to ze swoich repertuarów, więc ten film był dostępny tylko i wyłącznie w kinach studyjnych, gdzie przychodziła na niego naprawdę garstka osób.
Więc jeżeli żal Wam było wydać 16 zł w katowickim kinie Kosmos na przykład, czy w jakimś innym kinie studyjnym tak jak my mamy w miasteczku, to żal Wam również będzie spędzić dwie godziny blisko oglądając ten film gdzieś tam w jakimś serwisie streamingowym, jeżeli on się gdziekolwiek dostanie.
Megalopolis to jest na tyle frustrujące doświadczenie, że nawet nie warto go oglądać dla beki. Tak jak na przykład The Room się ogląda dla beki. To Megalopolis niestety marnuje nasz czas i nawet nie jest zabawny w tej swojej porażce. To nawet nie jest śmieszne. To jest, tak jak powiedziałem zwyczajnie frustrujące.
No ale dobra. Mamy za sobą dwa frustrujące doświadczenia. Pora żebyśmy przeszli do książki którą otrzymałem. Nawet sobie ją wezmę do ręki. To jest książka która została wydana w Bielsku-Białej w tym roku, czyli w 2024 roku, przez wydawnictwo Pascal. Trochę to wydanie w Bielsku-Białej jest dziwne dla mnie o tyle, że patronat nad tą książką mają wszyscy święci z Kujaw i Pomorza ponieważ akcja dzieje się częściowo w Toruniu.
Autorem tej książki jest Krzysztof P. Czyżewski, a nosi ona tytuł Ostrakon. Jest również podtytuł: Da Vinci i Kopernik. Spotkanie, o którym Watykan wolałby zapomnieć.
Moi drodzy słuchacze, czy Wy również chcielibyście zapomnieć o tej książce jak ją przeczytacie? Nie wiem, czy będziecie chcieli ją przeczytać po tym, co tutaj o niej opowiem. I nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze mi da jakąkolwiek książkę do recenzji, no ale postaram się być jak najbardziej rzetelny i rzeczowy, jak to tylko możliwe.
Patronat medialny nad tą książką wzięły również Ciekawostki Historyczne, portale Lubimy Czytać, Portal Kryminalny oraz Gwiazdozbiór Kryminalny Kujawy i Pomorze. Czyli dużo osób się przyczyniło do tego żeby ta książka ostatecznie ukazała się drukiem. Zresztą autor również tak pisze. Pisze tak w posłowiu i w tym posłowiu również wskazuje swoje inspiracje historyczne, więc na pewno nie można mu odmówić tego, że poświęcił ogrom wysiłku, żeby to tło historyczne przygotować i tutaj na pewno działał skrupulatnie i rzeczowo.
Mamy bowiem na koniec wyjaśnione, na podstawie czego autor tę fabułę stworzył, czym się kierował, jakie miał domysły, co postawił ubarwić, a co wziął bezpośrednio z dzieł historycznych czy z kronik, czy z opracowań nad którymi siedział, żeby to wszystko razem złączyć, więc takie działania należy pochwalić.
Wspominałem już o Robercie Fabbrim i o jego cyklu książkowym o Wespazjanie i tam na koniec każdej książki też taki materiał mamy. Mnie dla miłośnika z jednej strony książek jak i historii a przez to książek nazwijmy to też pseudohistorycznych właśnie, takie rozwiązania bardzo cieszą.
Z pozytywnych rzeczy mogę jeszcze powiedzieć, trzymając tę książkę w ręku, że na okładce jest druk wybiórczy, a to jest rzecz droga. Generalnie okładka jest dość ładna. Fajnie że takie rzeczy jeszcze powstają, a nie, że wszyscy robią takie książki z okładkami z tylko nieco grubszego papieru, które potem trafiają do kosza z książkami w Kauflandzie. Czasem się zastanawiam, czy to, że Twoja książka jest w koszu w Kauflandzie, to jest punkt do dumy czy wręcz przeciwnie? Nie wiem, czy Ostrakon leży w Kauflandzie, bo go tam nie widziałem.
No dobrze, ale Ostrakon postanowiłem przeanalizować trochę głębiej bo w końcu dostałem tę książkę do recenzji, czyli do, a przynajmniej tak mi się wydawało na początku, że będą tam jakieś wskazówki edytorskie mile widziane, natomiast jak już dostałem całą książkę, no to nie mogę powiedzieć, że miałem jakikolwiek wpływ na ten surowy materiał, więc należałoby przyjrzeć się tej pozycji tak, jak się przyglądamy każdej innej skończonej pozycji
Myślałem sobie, że być może wydawnictwo, a może nawet autor, wezmą pod rozwagę rozmaite sugestie na zasadzie jakiejś takiej crowdsourcingowej wersji edycji, natomiast no nie, dostaliśmy już całą książkę gotową, a na temat edycji też sobie musimy w przypadku tej książki porozmawiać, bo to jest dobry przykład na temat tego, co się dzieje, kiedy edytor śpi i nie przychodzi do pracy.
Więc próbowałem tę książkę przeanalizować tak, jakbym analizował inne fabuły, czyli prześledzić ją w oparciu o te najpowszechniejsze struktury i zobaczyć co pasuje. Więc pierwszą rzeczą na którą spojrzałem, na którą większość czytelników spogląda jest zdanie otwierające, znam też czytelników którzy czytają książki od końca w sensie najpierw sprawdzają, jak się kończy, czytając sobie ostatnie kilka kapitów, żeby potem się nie stresować.
Więc pierwszą rzeczą, na którą ja spoglądałem, było zdanie otwierające i ono jest jednym z takich elementów, które nas jako czytelnika albo do książki przyciąga i sprawia, że chcemy wiedzieć więcej, no albo właśnie nas trochę odrzuca. Jeżeli sobie spojrzymy na przykład na YouTube, jeżeli chodzi o materiały dla początkujących pisarzy czy scenarzystów, to znajdziemy tam nieskończoną ilość materiałów na temat tego, jak wycyzelować to swoje otwierające zdanie, żeby czytelnik czuł, że to będzie mocna wciągająca rzecz.
Tutaj otwierające zdanie dotyczy morderstwa, natomiast do szczegółów tego morderstwa, przyczyn i wpływu na resztę świata autor już nigdy nie wróci. Drodzy Państwo, będzie tutaj bardzo dużo spoilerów na temat tej książki, więc jeżeli chcecie najpierw sobie ją przeczytać to może to zróbcie, a może jednak nie, tylko posłuchajcie tego, co mam Wam do powiedzenia.
Nigdy się bowiem nie dowiemy kto zabił. Nigdy się nie dowiemy, dlaczego się zdecydował na zabójstwo i co chciał przez to osiągnąć. W toku całej książki się dowiadujemy jedynie, że żona bohatera dość powierzchownie próbuje ustalić jakie są mniej więcej przyczyny tego zabójstwa, ale nigdy jej się to nie udaje.
Nigdy nie zostaje złapany morderca. Nigdy nie zostają poznane do końca przyczyny tej śmierci. Nie ma żadnego rozwiązania. Nie ma żadnego uzasadnienia. Trochę jak w Shogunie. Ta śmierć pozostaje bezsensowna i chociaż wiadomo że chodzi o jakąś tam tajemnicę, której rozwiązanie miałoby się spleć z drugą linią czasową, to nam czytelnikom ta tajemnica nigdy ujawniona nie zostanie.
Więc jeżeli liczycie na satysfakcjonujące, kompletne rozwiązanie, no to dla mnie to jest podobny poziom frustracji jak z finałem Shoguna. No i to nie jest pochwała. Autor wyrzuca z siebie w każdym zdaniu ogromne ilości informacji ale nam nie rozwiązuje intrygi.
Zresztą co do tych informacji, każda rzecz jest jakaś. Większość rzeczowników ma swój przymiotnik. To sprawia że książka się staje bardzo gęsta jeśli chodzi o jej czytanie, a oprócz tego jeszcze są tutaj ogromne ilości ekspozycji. Ekspozycje są w takim natężeniu że dialogi brzmią przez to koszmarnie nienaturalnie. Nawet jeśli sobie spojrzymy na pierwszy rozdział, gdzie mamy policjantów którzy rozprawiają na temat tego trupa, oni już nigdy nie wrócą.
To o ile dialogi policyjne Pasikowskiego czy wczesnego Vegi to jest taki tatar, mięso, to tutaj dostajemy mocno wypieczonego steka w sosie z ekspozycji, a może nawet w zupie z ekspozycji. Nie musimy się jednak tym przejmować, ponieważ o ile na początku myślałem że to będzie kryminał, to ci policjanci już do nas nie wrócą i my do tego śledztwa policyjnego też już nigdy nie zajrzymy, więc nie musimy porównywać tego poziomu policyjnych dialogów z klasykami polskich gatunków. Resztą sprawy będzie się bowiem zajmować żona bohatera która niestety nie połączy żadnych kropek ani nie rozwiąże nam zagadki.
Kropki oczywiście będzie tam jakieś łączyć, pozornie ale nie tak, żebyśmy my jako czytelnik byli świadomi tego, co się udało połączyć, bo chociaż jakieś tam informacje ostatecznie zostaną zdobyte, to żadna z nich nie doprowadzi nas do wyjaśnienia na czym właściwie tajemnica polegała. Rozmowy między tymi policjantami, czy potem bohaterami w dalszej części czy później pomiędzy bohaterami w linii czasowej Leonarda da Vinci czyli tej z XVI wieku nie różnią się w tonie ani językowo, ani stylistycznie. Wszystkie postacie mówią mniej więcej tak samo.
No bo właśnie, mamy dwie linie czasowe. Cyfry arabskie numerują rozdziały linii współczesnej, której akcja się dzieje w 2023 roku, a cyfry rzymskie linii z XVI wieku. No ale wracając jeszcze na moment do tych dialogów, to w obu tych liniach czasowych mamy takie dialogi ekspozycyjne typu: jak wiesz przyjacielu bo jesteś moim przyjacielem od wielu lat, lubię jagody, dlatego jutro pojadę na jagody do, wiesz, tego mojego ulubionego lasu gdzie zawsze rosną rzeczone jagody i gdzie zawsze chodzimy na te jagody.
I może nawet byśmy przeżyli ten brak zróżnicowania, może byśmy nawet przeżyli to, że te dialogi są takie sztywne, gdybyśmy mówili o bardzo dobrze zarysowanym konflikcie i o fabule, która jest zapakowana co prawda w ten sos z ekspozycji, ale jej struktura nas ciągnie do przodu i nawet gdyby mimo tych mało zgrabnie usztych postaci jakbyśmy mieli interesującą, wciągającą intrygę, która by sprawiała, że zostalibyśmy na dłużej, to ta książka byłaby nawet do przejścia i mógłbym ją nawet polecić, jako na przykład jakieś tam źródło inspiracji, zasugerować Wam, zróbcie swoją fabułę na przykład na potrzeby sesji, wzorowaną na tym, ale zobaczcie, co moglibyście w tym poprawić.
No ale czytelnik tutaj może mieć problem z zostaniem na dłużej. No ja postanowiłem zostać na dłużej, bo jednak mimo wszystko wysłano mi tę książkę i chociaż jestem bardzo, już podkreślałem, mikroinfluencerem, to postanowiłem, że spełnię swój redakcyjno-recenzycki obowiązek i dociągnę to wszystko do końca.
A jest do końca co ciągnąć, ponieważ książka ma 394 strony, wydane na bardzo cienkim papierze. No i właśnie - pierwsze 10% powinno zawierać tak zwany incydent, który stanowi zawiązanie fabuły. W okolicach 40 strony, więc powinniśmy już ten incydent mieć. W moich notatkach sobie zapisałem, że ani na 41 stronie, ani na 75 stronie tego incydentu nie ma i właściwie go nie znalazłem.
Zasadniczo moglibyśmy uważać, że ten incydent to jest śmierć męża dla Łucji, czyli tej bohaterki linii współczesnej. Moglibyśmy kilka rzeczy podciągać jako incydent w linii XVI-wiecznej, ale niestety nie jest to jakoś wszystko bardzo wyraźnie zarysowane. Wiele rzeczy się tam dzieje deus ex machina, nie wynika z żadnej struktury, a to, co się dzieje z bohaterami przez większość czasu, to są niestety kolejne elementy ekspozycji.
Brakuje mi na przykład jakiejkolwiek debaty. W przypadku incydentu bardzo dobrze, jeżeli bohaterowie muszą się zastanowić nad tym, co oni teraz chcą zrobić. W przypadku śmierci bliskiej osoby zwykle to jest te kilka faz godzenia się z kryzysem, negocjacja ze światem, próby pogodzenia się z tym, co się wydarzyło, próby dalszego życia po takiej stracie.
Natomiast my docieramy do Łucji, do tej głównej bohaterki, kiedy już jest kilka miesięcy po tym zabójstwie i ona się wydaje dość dobrze pogodzona z tym losem, więc wszystko to, co się z nią dzieje, to są dalej po tym elementy ekspozycji i nie ma żadnej debaty czy ciągu rozwoju postaci. Dla tych postaci z XVI wieku tym incydentem może być rozkaz wyjazdu do Włoch, ale tutaj też nie ma żadnej negocjacji, żadnej debaty. Postaci dostają po prostu questa i muszą zrobić questa.
Przez zdecydowaną większość książki wszystkie te sceny które są, sprowadzają się do tego że bohaterowie są w jakimś miejscu żeby tam dostać wytyczne, do jakiego miejsca mają iść dalej. Latają samolotami, jeżdżą pociągami, zwiedzają Polskę i Włochy, w XVI-wiecznej linii poruszają się na wschód, ale nadal tam nie ma żadnego konfliktu.
Tam, gdzie mają dostać informacje, tam te informacje dostają i nikt im w tym nie przeszkadza. Nie ma żadnej siły antagonistycznej. A powinna się pojawić, no bo w linii czasowej Łucji jest jej martwy mąż, w linii szesnastowiecznej jest martwy ojciec Kacpra, są tam nawet jacyś krzyżacy, więc powinny się tam różne rzeczy dziać. Natomiast niestety wszyscy te trupy i tą groźbę mają głęboko gdzieś. Więc my jako czytelnicy także te trupy mamy głęboko gdzieś. I autor nie potrafi nas przekonać, że te trupy są dla kogokolwiek ważne. Więc dlaczego one mają być ważne dla nas?
Ale na moment, przestańmy pastwić się nad fabułą i zerknijmy sobie na tę edycję. Osoba która była odpowiedzialna za interpunkcję nie przyszła do pracy. Narrator jest czasem w trzeciej osobie i zna tylko ogólny stan sytuacji, ale czasem wchodzi bohaterom do głowy i zna myśli tej osoby pisząc z jej perspektywy.
Jest takie zjawisko, które się nazywa head hopping, czyli skakanie między głowami. I każdy początkujący pisarz zwykle czyta sobie w różnych poradnikach, że head hopping jest zły. Jest po prostu błędem stylistycznym. Każdy początkujący edytor też powinien przeczytać o tym, że powinien mitygować pisarzy żeby nie stosowali head hoppingu bo on po prostu generuje bajzel.
Najbardziej wyrazistym przykładem, który często jest st omawiany jeżeli chodzi o head hopping, jest Frank Herbert i Dune'a. I o ile w Dune'ie head hopping jest po prostu irytujący o tyle w Shogunie, gdyby autor jeszcze żył, należałoby go powiesić za nogi i smagać batem za to, co robił w tym zakresie. Jeszcze wrócimy na sekundę do tego Shoguna i do nieszczęstego Clavella.
Kiedyś czytałem anegdotę na ten temat, że Clavell, czyli właśnie autor Shoguna, odmówił jakiejkolwiek edycji przy tej książce bo powiedział, że ona ma zostać wydana tak, jak została napisana i nie wolno jej edytować. No i stąd ten koszmar prób odnalezienia się, kto właściwie w danej sytuacji mówi i kiedy to ma miejsce.
Bo tam często odbywa się jakaś debata po południu na przykład. I nagle wchodzimy znienacka bez żadnego ostrzeżenia, do głowy jakiejś postaci, która myśli o tym, co jej się przydarzyło poprzedniego dnia wieczorem i potem tego dnia o poranku i przechodzi myślami przez cały ten swój dzień, który ją doprowadził obecnej sytuacji i dopiero po pewnym czasie wracamy do tego, co autor opisywał pięć, dziesięć stron temu, zanim ten wewnętrzny monolog w ramach tego headhopingu się zaczął. Bardzo często nie mamy bladego pojęcia z czyjej perspektywy ta narracja jest prowadzona. Ta technika u Clavella i Herberta to jest po prostu błąd początkującego. Nawet jeżeli uznamy, że to jest celowy zabieg, to on głównie konfunduje czytelnika, on wcale nie usprawnia czytania, nie pokazuje różnych perspektyw. On jest po prostu nieporządny. To się też czasami dzieje w tym Ostrakonie, ale ogólnie z tym jest dużo mniejszy problem, z headhoppingiem.
Ogólnie z edycją jest dużo wyzwań. Takim ładnym korporacyjnym językiem mówię. Jest bajzel po prostu z edycją. Już Dan Simmons w Endymionie zdaje się, słowami Poety się naśmiewał z edytorów, że już Robinson Crusoe rozebrał się do naga, popłynął do wraku, a potem na pokładzie napchał sobie kieszenie pełne zapasów.
I edytorzy powinni takie rzeczy wyłapywać. To jest ich robota, żeby szukać błędów w ciągłości, żeby pokazywać autorowi, że tu czegoś brakuje, tam jest czegoś za dużo, tu są niespójności. W książce Ostrakon jest nawet napisane na końcu, kto się tą edycją zajmował. Nie będę czytać tego nazwiska. To jest strasznie irytujące jak tam koszmarne są te błędy edytorskie.
Zdarzało mi się, że tę książkę czytałem przy mojej partnerce Malwinie. Czytałem jej fragmenty i ona mówi, że nie byłaby w stanie przez to przejść, bo to jest tak nieporządnie napisane. Tu jest bałagan, na stronach jest bałagan. To jest niedoszlifowane, jest tam dużo ostrych, niewypolerowanych krawędzi.
Przykładowo jest scena, w której dwie postacie się kłócą z trzecią bohaterką na temat tego, że ona na nich czeka z włączonym silnikiem. I tam jest pół strony rozważania na temat tego, że to jest jak w filmie sensacyjnym, że ona ma włączony ten silnik, że móc szybko odjechać, jak oni wsiądą i tak dalej, i tak dalej.
Po czym na początku następnego akapitu, jaka jest pierwsza rzecz którą ta postać robi? Odpala auto. Przecież ten silnik, już wiemy, od trzech akapitów że on jest uruchomiony. Dlaczego ona teraz odpala auto?
Dużo jest takich rozdziałów też. To jest trochę kwestia dotycząca edycji, a trochę fabuły i tej nieumienności budowania realnego napięcia, które się kończą cliffhangerami. Na przykład postać wchodzi do szpitala i widzi że ją tam będzie przyjmować lekarz. Spogląda do tego lekarza i zamiera w przerażeniu.
Ale nie martwmy się, bo tak jak w Megalopolis, chociaż Megalopolis wyszło później na ekrany, ten problem zostaje natychmiast rozwiązany. Jak tylko do tej postaci wrócimy, bo zakładamy, że wymieniamy od pewnego momentu wątki z XVI wieku z teraźniejszością, wracamy do tej postaci znowu w teraźniejszości, okazuje się, że ten lekarz to była tam jakaś postać z innej sceny, tylko nasza bohaterka go nie rozpoznała, była przerażona dlatego, że jej głupio bo nie była w stanie przypiąć nazwiska do twarzy no i to był taki tani chwyt, który nic nie wniósł.
A potem sprawia że całe napięcie szlag trafia, bo my już niczego nie traktujemy ostatecznie poważnie i te cliffhangery są notorycznie na koniec większości rozdziałów.
Przez to od pewnego momentu doskonale wiem, że każdy problem, który się pojawi zostanie natychmiast rozwiązany, żebyśmy przypadkiem się za bardzo nie przejmowali tymi bohaterami i przez te 394 strony tego braku napięcia, nie udaje się ustalić jaki jest ostatecznie w tym układzie ton tej opowieści. Czy to jest komedia, czy to jest thriller, czy to jest komedia sensacyjna? Są pewne elementy każdego z tych gatunków ale nie ma żadnego konkretnego tonu, który by wybrzmiewał przez całą drogę.
Jeżeli chcemy czytać książkę, no to chcemy żeby ona nas porwała. To, że znamy mechanizmy działania pewnych struktur, pewne sztuczki autorów, to wcale nie oznacza, że one będą działać mniej.
Wręcz przeciwnie, czasem będziemy ich szukać tak jak Leonardo DiCaprio na tym memie, wskazywać palcem, o to jest to, ja wiem, co się tutaj dzieje. I potem się zastanawiamy w jaki sposób autor tę zagadkę, tę zabawkę w swoich rękach obróci, żeby nam pokazać stronę, której się nie domyślaliśmy. Niestety nawet w połowie Ostrakon nie potrafi zacząć tego robić. Nie potrafi się zacząć. Przez większość książki nie mamy bladego pojęcia, kto jest protagonistą. I nie ma też znaczenia czy ta śmierć męża się przytrafia Łucji, czy komukolwiek innemu. W dobrze zarysowanym konflikcie jeżeli rozpoznajemy już tą książkę z perspektywy tej struktury, to powinien być wyraźny incydent i ta sytuacja powinna być bardzo głęboko personalna.
Wyobraźmy sobie, że piszemy fabułę, w której nasz protagonista łamie nogę. No bywa, każdemu zdarza się złamać nogę. Ale jeżeli ten protagonista jest biegaczem, który się szykuje do startu najważniejszego w swojej karierze, bo albo dzięki temu startowi wejdzie do świata profesjonalnego sportu i profesjonalnego sponsoringu, albo wróci do pracy na budowie, bo olał studia, postanowił tylko i wyłącznie trenować, więc to jest jego w tej chwili jedyne źródło utrzymania i być może takie zostanie. To jest już bardzo personalna i bardzo istotna sytuacja.
Rodzinna katastrofa jest zawsze przykra, ale dla Łucji się ona niczym nie wyróżnia. Już abstrahując od tego, że ojciec Kacpra, który ginie w tej linii w czasowej XVI-wiecznej i nagle trzeba je ruszać w drogę, bo tak kazali możni panowie, to ten incydent powinien sprawić, że ten protagonista nagle się zorientuje, że zamordowano tego jego ojca, on musi teraz stawić czoła nie tylko siłom antagonistycznym ale także sobie, bez wsparcia tego ukochanego taty i jakiś tam personalny konflikt będzie, ale niestety przez większość tej XVI wiecznej linii, to nie Kacper jest głównym bohaterem, więc to się dla niego wszystko rozejdzie po kościach.
Ten antagonizm jest bardzo ważny, czy to jest żywioł, czy to jest niefortunne złożenie losu. To jest sytuacja która sprawia, że chociaż unikaliśmy pewnych przeciwności przez całe nasze życie, to teraz przez ten incydent już nie ma odwrotu. Teraz może być ta pora na debatę, żebyśmy się zastanowili, jak możemy zminimalizować skutki tego działania, jak możemy tego uniknąć ale ostatecznie musimy ruszyć w drogę, żeby się w tym wszystkim w naszym życiu zmierzyć. I bohaterowie obu linii czasowych ruszają w drogę, ale nie ma zrozumienia w tej narracji dlaczego oni powinni w tę drogę ruszyć.
Jakby ta podróż się rozpoczyna, ale ona nie jest niczym umotywowana. Jeżeli jednak nie chcemy patrzeć z perspektywy tej trzy- czy czteroaktowej struktury bo to nas po prostu nie cieszy, no to spójrzmy na przykład z innej perspektywy, jeżeli chodzi o budowanie narracji. Może poszukajmy sobie na przykład sekwencji ujawniania tajemnicy.
Jest taki fajny mechanizm, moglibyśmy z niego skorzystać jeżeli chcemy się skupić na intrydze i nie do końca nas interesują relacje między bohaterami czy relacje wewnątrz bohaterów, tego jak oni sami na siebie spoglądają. Zróbmy sobie sekwencję ujawniania tajemnicy. No więc kiedy tutaj zaczynamy się do tego zbliżać w tej linii czasowej XVI wiecznej, żeby wreszcie wyjaśnić to, co chodzi w tej zagadce, żeby pokazać to, te przyczyny które w XVI wieku mają wpływ na bohaterów w 2023 roku, dlaczego to jest takie ważne, że to się ciągnęło przez te wszystkie stulecia kiedy autor zaczyna odkrywać te karty, to jednocześnie zmienia perspektywę na Kacpra.
Kacper jest niepiśmiennym asystentem Mikołaja Kopernika, który może tylko i wyłącznie czekać z czytelnikiem, aż wszystko mu zostanie wyjaśnione. Kopernik np. dostaje listy z których ma pewne informacje, rozmawia z rozmaitymi ważnymi postaciami, ale jak mówi cytat z jednego z filmów z serii Akademia Policyjna, rekrutów należy trzymać w ciemności i od czasu do czasu polewać gównem.
I tak też niestety autor robi z nami, czytelnikami. Nasza sekwencja odkrywania tajemnicy nie zostaje zakończona. A powinno się wydawać że będzie, bo o ile w pierwszej połowie te dialogi są koszmarne, o tyle w drugiej połowie już praktycznie nie ma dialogów. Już są tylko i wyłącznie ekspozycje, które tworzą jakieś tam otoczenie, ale cały czas mijają się z tym meritum.
Im dalej w las, tym autor się mniej przejmuje głosem swoich bohaterów. Bardzo często w drugiej połowie książki robi manewr typu: Jasio usiadł i powiedział, opowiem Ci teraz całą historię. I opowiedział mu o tym, tamtym i owym. No i mamy akapit albo trzy ekspozycji, udające że mogłyby być częścią dialogu ale ani autor, ani my, ani już nikt inny nie ma na to czasu, bo musi pędzić do finału, którego uwaga. Tak samo jak w Shogunie, nie będzie.
Zresztą głos autora i tak się nie różni od głosu postaci, może poza kilkoma irytującymi manieryzmami, które ma na przykład Kacper, więc nie ma tam nic charakterystycznego. Można by, niech będzie, zapomnieć o dialogach. Róbmy tylko ekspozycje. Czasem te ekspozycje są przebijane jakimś fragmentem dialogu, że ktoś zadaje pytanie i nadaje tej ekspozycji nowy kierunek.
Natomiast nadal, mimo tej ogromnej ilości ekspozycji nie mamy fabuły, bo przez całą książkę, ani w linii czasowej współczesnej, ani szesnastowiecznej nie ma konfliktu ani zagrożenia. Jeżeli coś się dzieje tym postaciom, to to jest pewna niedogodność która zaraz zostanie wyjaśniona i odsunięta za kilka akapitów.
Mamy na przykład te tytułowe ostrakony, to są skorupy z imieniem ofiary, ceramiczne. I ci, którzy nimi atakują i zabijają, mogliby się pojawić żeby zaatakować, ale tego nie zrobią. Raz tam spróbują. Nie ma konfliktu nie ma głównego założenia czym ta książka jest. I to sprawia, że właściwie nie mamy opowieści.
To jest przekazanie jakiegoś tam konceptu wydarzeń historycznych w formie ogromnej ilości ekspozycji, ale ponieważ nie ma przemiany nie ma struktury, nie ma walki, jakkolwiek pojmowanej, to nie ma finału. Czy jest wyjaśnienie, co autor właściwie miał Czy na myśli w tej intrydzie z XVI wieku? Tak aczkolwiek bez większych konkretów.
Jest tam jakiś sens tej intrygi, ale niestety o co dokładnie chodziło nie dowiadujemy się nigdy. Jedynym elementem który na początku jakieś tam napięcie tworzy są te malutkie cliffhangery ale przez to, że one są rozwiązywane jednym, "ale na szczęście nic się nie stało" w kolejnym rozdziale no to nie ma napięcia nie ma budowania tutaj żadnego potencjału dla tych bohaterów ani dla przemiany, a przez to nie mamy za bardzo ochoty wiedzieć co będzie dalej.
Każdy rozdział jest otwierany przez jakąś tam małą scenkę rodzajową i to są właściwie najfajniejsze elementy tego wszystkiego, bo one pokazują jakieś tam otoczenie tych bohaterów. Chociaż bezpośrednio na nich niestety nie wpływają. Gdyby jednak stamtąd je wyciąć to tak naprawdę zostałaby tylko i wyłącznie rozprawka historyczna, nie do końca sprawnie przebrana w jakiś tam scenariusz rozmów między bohaterami którzy chodzą od miejsca do miejsca, żeby dostać jakieś tam elementy układanki.
W pewnym momencie już nie dostają elementów układanki, ale potem ktoś się rozmyśla i jednak postanawia je dać, bez żadnych większych powodów.
No i pora żebyśmy może przeszli do jakichś tam wniosków i lekcji. Co, skoro już się nafrustrowaliśmy? Właściwie ja się nafrustrowałem, bo spędziłem z tymi wszystkimi tutaj wspomnianymi tekstami kultury ogromną ilość godzin w tym roku.
No i trzeci raz nagrywam ten odcinek, więc przeżywam to wszystko jeszcze raz, to nie jest dobre dla mojego serca. Drodzy Państwo, moim zdaniem ani Shogun ani Ostrakon, ani Megalopolis zwłaszcza nie są warte Waszego czasu. Niczego się z nich nie nauczycie, bo nawet te historie nie próbują uderzać w mocniejszy ton, żeby nas pobudzić, żeby pokazać jakąś podbramkową sytuację, zmusić nas do czekania jak sytuacja zostaje rozwiązana.
No dobra, Shogun to robi, ale tego nie rozwiązuje. Shogun tylko i wyłącznie nakręca ten gif z pędzącą ciężarówką, żeby na koniec nam nic więcej nie dać.
Wspomniałem, że bohaterowie muszą się zmierzyć ze śmiercią, że to może być strata kariery rozpad związku, jakaś wielka tajemnica, której poznanie kusi, ale będzie zagrażać naszemu życiu.
Jeżeli mamy konflikt, jeżeli mamy to zagrożenie, to ryzyko tej śmierci to musimy to na koniec rozwiązać, musi być payoff. Inaczej to się wszystko kończy w sposób obrzyliwie niesatysfakcjonujący. I to sprawia że odbiorca pyta na koniec i tyle? i odchodzi z poczuciem zmarnowanego czasu. I niestety tak to wygląda w przypadku tych trzech dzieł, które dzisiaj sobie tutaj omawialiśmy.
Jeżeli możemy coś z tego wynieść, no to pamiętajmy, że konflikt jest super ważny. To może być konflikt człowiek kontra człowiek, człowiek kontra natura, człowiek kontra on sam, ale to musi być konflikt trudny i personalny. Jeżeli bohater nie ma nic do stracenia konkretnie ważnego dla niego, to on się w ten konflikt nie angażuje i tym sposobem nie angażuje się w niego odbiorca, czy czytelnik czy widz, mają za przeproszenie wszystko w dupie to, co się dzieje. Jeżeli nie mamy konfliktu to nie mamy angażującej historii. No a jeżeli mamy konflikt no to po pierwsze on musi być personalny i wpływać na wszystkie aspekty życia bohatera, a po drugie musi mieć swój finał. Oczywiście po drodze on będzie zagrażać naszym bohaterom jak najbardziej tylko możliwe. Będziemy ich torturować, będziemy eskalować ten konflikt maksymalnie jak się tylko da. Mówiłem o tym w przypadku struktury czteroaktowej, natomiast potem musimy dać dobre, solidne zakończenie i rozwiązanie tego wszystkiego.
Jeżeli mamy incydent, który konflikt zapoczątkowuje, ten incydent nam sugeruje, o czym ta historia będzie. Od niego wszystko będzie narastać jak kula śniegowa, bohaterowie będą do niego wracać wielokrotnie, będą o mówić, będą się zmagać ze swoimi przekonaniami, które ten incydent w nich naruszył. A potem mamy wielką kulminację i payoff.
To rozwiązanie, które jest emocjonalne, logiczne w stosunku do całej tej historii, jest zasłużone w stosunku do tych łez, potu i krwi, które bohaterowie musieli z siebie wylać, żeby do tego finału dotrzeć. Ale jeżeli nie ma incydentu, to też nie będziemy mieli skutecznego finału, bo właściwie nie ma powodu, żeby tę walkę toczyć. A to, jak ta walka powinna być toczona, to nam podpowie struktura. Jeżeli się nie opieramy o strukturę, to nie potrafimy nadać temu konfliktowi pędu. Wszystko nam się rozwadnia. To może być jakikolwiek system strukturalny. To może być struktura trzyaktowa, czteroaktowa, sekwencja ujawniania tajemnicy, droga bohatera, koło przemiany. Jest tego mnóstwo. Można sobie to znaleźć, można sobie o tym poczytać. Ja bardzo wiele tych rzeczy omawiam, także w kontekście różnych dzieł kultury, także zachęcam do subskrybowania.
Natomiast jeżeli tego nie mamy, to nie potrafimy bardzo często sprawić, że to by to na koniec wszystko przyspieszało i dodawało nam coraz więcej elementów, żebyśmy my jako odbiorcy razem z bohaterami sobie tę zagadkę ułożyli. A jeżeli to rozwadniamy takimi właśnie tanimi cliffhangerami, które jeszcze nic nie wnoszą albo wiadrami ekspozycji, w których topimy ten cały zapał i żar, jeżeli po stronie bohaterów nie ma tego przyspieszenia, to po stronie czytelnika też tego nie będzie.
I będzie po prostu frustracja i brak satysfakcji.
Więc konflikt, incydent payoff, struktura. Bez tego wiele rzeczy niestety traci sens, możemy pokazać piękny świat, możemy pokazać genialny koncept historyczny, społeczny, techniczny, np. w twardym science fiction często jest taka masturbacja wiedzą, autor sobie buduje takie rzeczy, o jaki tam jest wielki koncept.
Czym ja się tak frustrowałem w tym roku? Ślepowidzeniem. Nie wiem, czy będę robił materiał o Ślepowidzeniu bo strasznie mi się to nie podobało. Wiem że jest wiele osób, które uważają, że to jest jedna z najlepszych książek ever. Nie mam dla tego pojęcia, dlaczego tak myślicie. Nie wracajmy do Ślepowidzenia.
Jeżeli więc mamy te wielkie koncepty, te pomysły, te światy Ale nie ubierzemy tego w konkretną historię, to nasz czytelnik czy odbiorca odejdą z poczuciem straconego czasu i braku spełnienia, bo ktoś im zabrał te godziny, a nie dał w zamian logicznego finału i tego poczucia satysfakcjonującego spełnienia.
Jeżeli jesteście mistrzami gry, tak jak ja, to chciałbym tutaj jeszcze dodać parę ważnych takich wskazówek już bezpośrednio dla Was. Zobaczcie ile czasu gracze spędzają na debatach zastanawiając się, co teraz zrobić. No dobra, jak jesteście pisarzami to też Wam się to przyda. Dla graczy przy stole to jest niesamowicie emocjonujące, dla nas jako mistrza gry nie zawsze, ale to są ogromne emocje po stronie drużyny, bo oni wiedzą, że zaraz zamkną ze sobą jakieś drzwi, wybierając jedną z opcji w trakcie takiej debaty.
Jeżeli bohaterowie nie mają przestrzeni na tę debatę, to my w sumie nie wiemy jaka jest stawka, bo po prostu deus ex machina rzeczy się dzieją dalej. Jeżeli faktycznie natomiast jest spalenie za sobą mostów, to czujemy wagę tych podejmowanych przez bohaterów decyzji. Wiem że oni tam są po coś, nie tylko po to, żeby dostać jakiś tam zestaw informacji, czy zmierzyć się z jakimś wyzwaniem mniejszym lub większym, który być może w następnej scenie zostanie rozwiązane, ale tam jest wielka stawka, która cały czas będzie podbijana przez siły antagonistyczne, ale ta debata sprawi że my będziemy cały czas wracać do tego incydentu bo bohaterowie będą cały czas kwestionować to, czy oni podjęli dobrą decyzję.
To jest jeden z filarów budowania emocjonalnego scenariusza takiego, który wpływa na emocje. Tą debatę muszą cały czas nam podbijać właśnie ta siła antagonistyczna. Jeżeli nie ma siły, która to aktywnie blokuje i bohaterowie mogą za każdą z nich osiągnąć to, co chcą mogą się dowiedzieć tego, czego potrzebują, to ten konflikt potem nie będzie napędzany, bo stawka w żadnym momencie nie zostanie zweryfikowana.
Nikt nie mówi sprawdzam. Jeżeli nikt po drodze nie ginie bo mamy plot shield, no to właśnie nie ma takiego sprawdzania, nie ma tych konsekwencji. Nie wiemy co się dzieje, jeżeli zamykamy ze sobą te jedyne drzwi i nie patrzymy, co jest złego za tymi które wybraliśmy, bo każde rozwiązanie jest jakimś tam kompromisem w tej debacie.
Dopiero w finale bohaterowie potrafią stworzyć to trwałe rozwiązanie. Jak widzimy co ze sobą straciliśmy, zamykamy ze sobą drogę ucieczki, palimy ze sobą mosty to ta siła antagonistyczna jest po to, żeby nam pokazać konsekwencje działań i tego, jaką decyzję w tej debacie podjęliśmy. Sprawia ona też że ci bohaterowie szybciej i intensywniej muszą brnąć w stronę finału i do potwierdzania raz za razem, że ta decyzja którą podjęli, to była dobra decyzja i teraz już nie można z niej wycofać.
Ostrakon tego nie robi. Megalopolis tego nie robi. Shogun to robi, ale on nie daje tej jej finałowej satysfakcji. I bez względu na to, jaki sobie zrobimy konflikt, no to potrzebujemy tej siły antagonistycznej. Typ tej siły antagonistycznej nam będzie wybierać jakiś tam ton, czy to będzie thriller, czy komedia czy komedia sensacyjna, czy horror.
I ten ton będzie nam pomagać, nam jako twórcom, się zorientować co powinniśmy teraz zrobić, jeżeli gdzieś nam coś tam się wykolei. Jeżeli zaczynamy pisać, to powinniśmy zaczynać właśnie od incydentu. Powinniśmy mieć konflikt od razu, siły antagonistyczne, ale powinniśmy mieć też obraz finału do którego dążymy, i ton, w jakim będziemy tą opowieść nieść.
Jeżeli mamy jakieś ogólne pytania, na które dzieło ma odpowiadać to już jest w ogóle super, które powinno być spójne z tym tonem i vice versa. Bo ton i centralne pytanie sprawiają, że jeżeli nie wiemy co mamy zrobić, jeżeli nam gdzieś ta fabuła zaczyna skręcać czujemy, że bohaterowie jednak powinni robić coś innego, to potrafimy to naprostować.
Patrzymy gdzie jest nasz incydent, patrzymy, jaki ma być finał, jaki ma być ton po drodze, jakie jest centralne pytanie i potrafimy sobie te rzeczy naprawiać na bieżąco w toku tej naszej fabuły. Nasz antagonista też jest super pasującym elementem do tego wszystkiego, bo antagonista też udziela odpowiedź na to centralne pytanie, ale przeczące w stosunku do tego, co my jako autor chcemy podkreślić, do czego uważamy że człowiek powinien dążyć.
Więc jeżeli pokazujemy czytelnikowi, że my wiemy, o czym ta historia jest i przypominamy mu o tym incydencie, który jest źródłem naszego centralnego konfliktu, to czytelnik cały czas, czy odbiorca pamięta co my właściwie tutaj robimy.
Na przykład w Shogunie jest to historia o próbie zaaklimatyzowania się w zupełnie nowym środowisku, w obcej kulturze i tam bohater się zastanawia czy zostać czy wracać do domu. On cały czas walczy ze sobą. Fajnie, to jest całkiem sensowne pytanie. Często się też zastanawiamy co zrobilibyśmy na jego miejscu.
To, że niestety niektóre z tych dywagacji są strasznie długie to już jest inna para kaloszy, bo na przykład spędzamy dziesiątki minut rozważając z Blackthornem, czy on naprawdę chce wrócić do Wielkiej Brytanii gdzie jego żona się myje dwa razy w roku, czy on woli zostać tutaj i bzykać się z kobietą która jest umyta, jak z nim idzie do łóżka.
Serio, tam jest ogrom rozważań na temat higieny w kontekście seksualnym, jako elementów które sprawią, czy bohater będzie chciał wrócić do ojczyzny, czy może jednak w Japonii zostanie. Ale to centralne pytanie gdzieś tam jest, no, chociaż nigdy nie dostaniemy na nie odpowiedzi bo nie dostaniemy finału, bo nie damy Blackthornowi, w sensie autor nie daje Blackthornowi możliwości podjęcia tej ostatecznej decyzji w finale.
W przypadku Megalopolis to ja nie wiem, o czym ten film jest. On jest tak chaotyczny, on chce być o wszystkim, wrzuca przypadkowe cytaty z rozmaitych starożytnych filozofów pokazuje hej, tu są głębokie myśli przewodnie, hej, cytujemy Senekę, hej, to jest bardzo mądry film, posłuchajcie uważnie jak my tego Senekę cytujemy, ale realnie jako odbiorca czy widz, to kompletnie nie wiemy co tam właściwie się dzieje.
W przypadku Ostrakonu też nie jestem w stanie powiedzieć, o czym była ta książka, chociaż autor miał jakiś pomysł na temat tego, jak mogłaby wyglądać ta intryga w tym XVI wieku, to jednak niestety żadnego centralnego pytania czy centralnego tonu tutaj nie ma.
Jest za to ten napis na okładce, jeszcze warto byłoby do tego wrócić. Da Vinci i Kopernik spotkanie o którym Watykan wolałby zapomnieć. To jest hasło reklamujące ten tytuł, który nigdy nie zostanie dla Was moi mili odbiorcy, zrealizowany. Mam wrażenie w ogóle, że osoba, która była odpowiedzialna za promocję tej książki, za projekt okładki, to ona tej książki nie przeczytała.
Wrzuciła skrypt może do Chat GPT i powiedziała, ej, wymyślmy jakiś mocny tagline. I ostatecznie wrzucili to na okładkę, nie będąc zaznajomieni z tym, o czym de facto ta powieść jest. W sensie takim, że w kontekście tego spotkania tam za bardzo się nic nie dzieje. I nie ma niczego o czym Watykan wolałby zapomnieć.
Oczywiście spotkanie Leonarda da Vinci z Kopernikiem na końcu tam jest. W czasie którego bohaterowie, którzy są obecni w scenie, rozmawiają o czym ta historia mogłaby być. Ale nam, drodzy przyjaciele, to rozwiązanie zostaje oszczędzone, żebyśmy czuli głębię tak wielkiej tajemnicy, że ona nigdy nie może zostać przy nami ujawniona, łącznie z tym, że główny element tej tajemnicy zostaje tam skradziony i nigdy nie poznajemy odpowiedzi na pytanie, co tam właściwie było.
Jeżeli nam tych elementów brakuje, to my ostatecznie tracimy z oczu cel całej tej opowieści, a jeżeli autor go traci, to my jako czytelnicy też to tracimy. Zostaje nam tylko po prostu rozczarowanie.
Jest wokół nas nadmiar negatywnych przykładów i lepiej żebyśmy się inspirowali tymi pozytywnymi. Zachęcam Was generalnie do subskrybowania tego podcastu jeżeli jeszcze tego nie robicie, jeżeli dotarliście aż tutaj do końca. To jest podcast, który jest stworzony przede wszystkim dla Mistrzów gry, ale także dla początkujących autorów, dla pisarzy, dla scenarzystów dla scenarzystów gier fabularnych, komputerowych, więc mam nadzieję, że chociaż nieregularnie, to znajdziecie tutaj coś, co będzie dla Was w jakiś sposób inspirujące.
Jest też opcja wspierania tego podcastu na Patronite. Z czystym sumieniem nie mogę Was do tego zachęcić, bo odcinki pojawiają się bardzo, bardzo nieregularnie czasem w dużych odstępach czasu, a czasem tydzień po tygodniu. Natomiast wypada podziękować obecnym patronom. Bardzo, bardzo Wam dziękuję za to, że mnie wspieracie, bo tak licząc to wszystko, to w ciągu roku to sobie kupuję za to co najmniej jeden kolejny podręcznik do RPGów.
Jest taki miły gest postawienia mi kawy za 11 zł, że od czasu do czasu powiem Wam coś mądrego po tym, jak się naczytałem o teorii pisania, a Wy będziecie mogli swoim znajomym powiedzieć, ten serial na Netflixie to jest do bani, bo tam jest źle zarysowany ciąg rozwoju bohaterów, albo ta struktura tam się wywala na ryj w czwartym akcie i dlatego finał wychodzi tak miernie i tak płasko, co odpowiada nieco na nasze potrzeby rozumienia dlaczego nas niektóre teksty kultury frustrują, a inne nie.
Natomiast ja się nafrustrowałem; Wy mam nadzieję frustrować się nie będziecie. To tyle na dzisiaj z tych wszystkich niezwykłych opowieści dziwnej treści. Dziękuję Wam za wysłuchanie z Bogiem i cześć.