Witaj w świecie, gdzie każdy ruch ma znaczenie, a strategia staje się sztuką! Arcymistrz Mateusz Bartel zaprasza do fascynującej podróży przez szachowe królestwo - przygotuj się na pełne napięcia partie, fascynujące historie i inspirujące rozmowy. Podcast Szachowy zagląda za kulisy profesjonalnych i amatorskich rozgrywek sprawdzając jak szachy wpływają na nasze myślenie, decyzje i kreatywność. Sięgamy też do historii - przeniesiemy Cię w czasie, byś mógł poznać kluczowe momenty i legendarnych graczy, którzy na zawsze zmienili oblicze szachów na świecie. Bez względu na to, czy masz tytuł arcymistrza, czy dopiero poznałeś posunięcia – Podcast Szachowy jest właśnie dla Ciebie.
Podcast szachowy.
Zaprasza arcymistrz Mateusz Bartel.
Imię Mateusz.
Nazwisko Bartel.
Zawód szachista.
Tytuł arcymistrz.
Najwyższy ranking FIDE w szachach klasycznych?
2677 Przynależność klubowa?
Klub szachowy Polonia Wrocław Ulubiony debiut białymi?
Bartia Hiszpańska Ulubiony debiut czarnymi?
Obrona francuska
No dobrze panie Mateuszu, to proszę nam powiedzieć jak to z tymi szachami było.
Witajcie drodzy słuchacze, z tej strony arcymistrz Mateusz Bartel i jest mi niezmiernie miło powitać was w nowym projekcie jakim jest podcast szachowy.
Od pewnego czasu szachy mają się bardzo dobrze.
Gra przeżywa swoisty renesans.
I od czasu serialu Gambit Królowej, w połączeniu z podbiciem internetu przez szachy w czasie pandemii, okazało się, że wiele osób w szachy weszło, albo po prostu przypomniało sobie o tym, że kiedyś w te szachy grało.
Jednak mimo tego, że o szachach mówi się dużo więcej niż wcześniej, to mam wrażenie,
że nadal bardzo wiele tematów, zagadnień jest praktycznie nieporuszonych, te tematy pozostają w cieniu, można powiedzieć, że są traktowane powierzchownie, po macoszemu i moim celem, stojącym za powstaniem podcastu szachowego jest to zmienić.
Będziecie mogli w tym programie, w tym podcaście posłuchać, mam taką wielką nadzieję, o każdej stronie szachów.
Będzie i o wyczynie i o szachach na poziomie amatorskim, o szachach jako sporcie i o szachach jako sztuce lub jeszcze innych dziedzinach, do których szachy się chętnie wciskają.
Będziemy też mówić o walorach płynących z gry w szachy, bo to jest temat, który często bardzo interesuje wielu rodziców.
Nie tylko zresztą rodziców.
Znajdzie się też miejsce na to, żeby rozprawić się z typowymi mitami na temat szachów.
Poznamy blaski, ale też cienie gry szachowej.
Powody, dla których ludzie kochają, uwielbiają królewską grę.
ale też powody, dla których ludzie tej gry nienawidzą, bo takich oczywiście też znajdziemy.
Najważniejsze jest jednak dla mnie to, żebyśmy poczuli się jak społeczność szachowa, żebyśmy mogli poruszyć wszystkie te zagadnienia, które nurtują was, drodzy słuchacze, dlatego będę regularnie starał się
zachęcać was do interakcji, żebyście dawali znać, co was interesuje, co was trapi, czego nie wiecie, co chcielibyście się dowiedzieć.
To będzie też bardzo ważną częścią tego formatu.
Piękną dewizą Światowej Federacji Szachów jest Gens Unasumus, czyli jesteśmy jedną rodziną.
Dobra rodzina nie ma przed sobą tajemnic i mam nadzieję, że dzięki podcastowi szachowemu poznacie wszystkie sekrety szachów.
Serdecznie zapraszam.
Podcast szachowy Pomyślałem, że skoro to pierwszy odcinek mojego podcastu, to wypadałoby się szachowo przedstawić trochę, opowiedzieć o sobie, jakoś udowodnić, że nieprzypadkowo się tutaj znalazłem.
Producent tego podcastu szachowego, Dawid Bartosik, przeprowadził małą ankietę wśród kilkunastu szachistów, amatorów, którzy zapewne mogą mieć podobne pytania jak słuchacze.
Byli wśród nich kandydaci na mistrza, osoby z pierwszą, z drugą kategorią szachową, czyli osoby, które już o szachach wiedzą całkiem sporo.
Powiedział o podcaście szachowym Dawid tym osobom, zebrał od nich dziesięć najczęściej pojawiających się pytań i oto właśnie one.
Co Mateusz Bartel widzi w szachach, że postanowił poświęcić im swoje życie?
To jest właściwie pytanie, które czasami sobie zadaję i myślę, że wielu szachistów z czołówki sobie takie pytanie zadaje.
Kilka dni temu na Pucharze Świata Fabiano Caruana dostał pytanie, co by robił gdyby nie był szachistą.
On odpowiedział, że właściwie to nie wie, bo w szachy gra od szóstego roku życia, więc nigdy nie zastanawiał się nad niczym innym.
No i właściwie jak zapytać dowolnie innego, dowolnego innego zawodnika z czołówki światowej, to odpowiedź byłaby bardzo podobna, bo żeby zostać szachistą z top 100, top 200 na świecie, nie mówiąc już o tej czołówce światowej, no to trzeba w te szachy grać od maleńkości.
No, a jeżeli gramy od maleńkości, no to znaczy, że one musiały bardzo zainteresować, rzucić taką, taką jakąś przyciągającą, magnetyczną siłę na człowieka.
Myślę, że szachy trzeba kochać, żeby w nie grać, bo są dyscypliną z jednej strony niesamowicie bogatą, bardzo ciekawą, no ale z drugiej strony bardzo wymagającą, która często jest niewdzięczna, emocjonalnie angażująca.
I no to jest taka rzecz, która myślę musi iść w parze z tą pasją do szachów, czyli ta miłość.
Ja zdecydowanie te szachy nie wiem w sumie dlaczego tak mocno pokochałem bardzo szybko.
Pamiętam kiedyś spotkanie miałem kilka dzieci było poza mną.
Dokładnie nie pamiętam jakie to były osoby.
No i byłem też ja i był trener szachowy już doświadczony.
który przeprowadził z nami jakieś krótkie zajęcia i po zajęciach, ja pamiętam, usłyszałem jakąś rozmowę tego trenera z rodzicami i właśnie ten trener powiedział, z Mateusza coś może być, bo widać, że on kocha szachy.
I to właściwie się potwierdziło, bo przez wiele lat później, wiadomo, młody chłopak, wakacje,
Można robić różne fajne rzeczy.
Kiedyś ludzie w końcu wiedzieli, że jest piłka i za nią można biegać, niekoniecznie siedzieć w domu w wakacje przed komputerem czy telewizorem.
A ja często właśnie wybierałem, chociaż lubiłem się ruszać, rozstawienie szachów, samodzielne analizowanie różnych rzeczy, ale no to jest konieczne, żeby tymi szachami przesiąknąć, przeniknąć, żeby osiągać
sukcesy, natomiast myślę, że wiele, jak zwykle w przypadku różnych karier, nie tylko sportowych, można zrzucić na przypadek.
Nie wiem, jakby ta moja nazwijmy to miłość do szachów się potoczyła, gdyby nie to, że gdybym nie wygrał pierwszego turnieju, w którym brałem udział, bo na pewno to pomogło.
poszedłem na te mistrzostwa, to były chyba mistrzostwa Warszawy do lat 8 albo 9, dokładnie nie pamiętam.
Udało mi się je wygrać i ja jak przez mgłę pamiętam, że nie byłem faworytem tych mistrzostw w Polonii Warszawa, której barwy wówczas reprezentowałem.
To był mój pierwszy klub.
Był zawodnik Aleksander Zarzycki.
którego po wielu latach gdzieś tam na internecie spotkałem.
On się zdziwił jak mu to powiedziałem, ale faktycznie tak było.
On złamał rękę przed tymi mistrzostwami i w nich nie wziął udziału.
Z tego co ja pamiętam, on był dużo lepszy ode mnie na tamtym etapie, więc pewnie bym go nie pokonał.
No ale on się nie pojawił, on poszedł w kierunku koszykówki potem jak się okazało, a ja mogłem wygrać pierwszy turniej i przy tych szachach zostać.
Więc to na pewno miało spory wpływ na mnie.
Dodatkowo na tamtych mistrzostwach, i to jest rzecz, którą ciężko mi zweryfikować, została rozegrana symultana z jakimś rosyjskim mistrzem.
Ja nie wiem kto to był.
może to był kandydat na mistrza, może mistrz krajowy, no w każdym razie to był mistrz.
Mistrz, który jeszcze pamiętam był ubrany w dżinsowe spodnie, dżinsową taką bluzę, wyglądał jakoś tak, nie wiem, dziwnie, bo wyglądał europejsko, mimo że był Rosjaninem, ale na jakiś taki gwiazdor, wiadomo, no Symultana, dzieci zgromadzone, no i tych dzieci w Symultanie brało udziału pewnie kilkadziesiąt.
No a jakimś cudem ja wygrałem w tej symultanie z tym mistrzem.
To było też zabawne, bo moja babcia, która do dzisiaj jest moim wielkim kibicem, oczywiście stała tam nad plecami, w pewnym momencie podchodzi do mojego taty, słuchaj Marek, Mateusz to chyba wygra, bo ten mistrz jakoś tak patrzy na tą pozycję.
Mówię, co ty mówisz, przecież on tam przegra, nie ma żadnych szans na 100%.
A ja wygrałem tą partię.
No i może nawet to, że nie wiem,
Niewykluczone, że ten mistrz, którego nazwiska nie znam, może mi podarował tą wygraną, bo ja naprawdę ledwo co przesuwałem te figury.
No, ale było to na pewno bardzo pozytywnym zastrzykiem dla mnie na przyszłość.
I nawet dzisiaj, kiedy daję różne symultany, jak ktoś się wyróżnia, to staram się zremisować jakąś partię.
No, przegrywać raczej na zamówienie nie przegrywam, to mi się nie podoba, ale remis po dobrej partii w symultanie z opiecującym zawodnikiem to jak najbardziej.
A jak to wszystko się zaczęło?
Zaczęło się też z przypadku i to bardzo myślę kilka przypadków się złożyło, bo nawet szachy pojawiły się w domu tak niepostrzeżenie.
Dostałem je, tak mi się przynajmniej wydaje, tak to pamiętam, na jedne z urodzin ojca chrzestnego Pawła, który zresztą szybko okazało się
Przyjaźń z moim tatą nie przetrwała próby czasu i gdzieś tam tego ojca chrzestnego w życiu swoim nie widziałem za dużo, ale szachy podarował i właśnie tata wykorzystał ten gadżet przy okazji choroby, bo tu kolejny można powiedzieć przypadek.
Mój młodszy o półtora roku brat Michał i ja chorowaliśmy na ospę wietrzną.
No i wiadomo, takimi dziećmi troszkę się trzeba zajmować.
One muszą przez dłuższy czas siedzieć w domu.
I w ramach tego tata postanowił nauczyć nas grać w szachy.
No i to chwyciło, to chwyciło, tacie się to też spodobało, bo mój tata zdecydowanie umysł ścisły, bardzo zresztą utalentowany w różnych dziedzinach, również w szachach jak się okazało, bo tata znał zasadę szachów, ale nic więcej, nie miał żadnych doświadczeń turniejowych, nie wiedział, że jest coś takiego jak turnieje szachowe.
a później przy okazji naszych występów gdzieś tam też się podszkolił, poduczył, łącznie zagrał z 10 turniejów, doszedł do drugiej kategorii, no i to taka śmieszna sytuacja, miał dwójkę z plusem, miało się już mu ten plus, kiedyś były takie zasady, mógł się przedawniać i ja powiedziałem tacie, tata, no skończysz jako dwójka, musimy spróbować, żebyś zrobił jedynkę i tata pod moim naciskiem
Zdecydował się zagrać w turnieju, w tym turnieju zagrał rewelacyjnie na tyle, że wskoczył na ranking ELO 2246 i zakończył swoją karierę.
Już powiedział więcej nie gram, bo jak gdzieś zagram to stracę i faktycznie taki wielki ranking mu został, mimo że realnie zagrał tych turniejów naprawdę 10, nie więcej przez całe swoje
Życie.
W każdym razie tata nauczył nas grać w szachy, to chwyciło.
Tata zobaczył, że nam się to podoba.
Sam zresztą zawsze sportem się interesował, co prawda bardziej piłką nożną niż szachami, ale lubił i aktywność właśnie jakoś tego typu rywalizacje.
Lubił też właśnie nauki ścisłe, więc to wszystko ze sobą się jakoś połączyło.
I kolejny przypadek, który był istotny, gdzieś w podobnym czasie tata pracował w akademikach Uniwersytetu Warszawskiego przy ulicy Kickiego w Warszawie.
I tam zakwaterowane były dzieci, które brały udział w Mistrzostwach Świata do lat 10, 12, 14, które miały miejsce w Warszawie.
No i tata zobaczył, że dzieci też grają w szachy, co w tamtych czasach, ten przepływ informacji nie był taki naturalny.
Nie zdarzał się, no można było realnie nie wiedzieć, że dzieci grają w szachy, zwłaszcza mówimy o dyscyplinie, którą kiedyś kojarzono z dyscypliną dystyngowanych panów z wąsem i cygarem.
a tutaj nagle małe dzieci grają w szachy.
Gdzieś tata potem to sobie poukładał, zapisał nas do klubu szachowego Polonia i tam i Michał i ja tą swoją przygodę zaczęliśmy.
To się zresztą złożyło bardzo dobrze, bo Polonia była wtedy jednym z najlepszych klubów w Polsce.
No na świecie może nie, ale w Polsce na pewno, także trafiliśmy w bardzo dobre miejsce.
No i ja zresztą reprezentowałem Polonię bardzo, bardzo długo.
Potem zamieniłem Warszawę na Wrocław, natomiast trafiłem znakomicie i te początki były naprawdę bardzo udane.
Kiedy pana wciągnęły szachę?
Kiedy pan poczuł, że to może być coś więcej niż hobby?
Myślę, że było kilka momentów, które były istotne.
Pierwszy, który pamiętam, jest taki, można powiedzieć, mocno anegdotyczny, gdyż miałem z tatą taki układ, że jeżeli z nim wygram partię, nie pamiętam jakim tempem, to dostanę jakiś tam upominek, jakiś samochodzik.
Wtedy tego typu rzeczy to nie było tak, że się szło do pierwszego lepszego sklepu i wszystko było.
a tata jakiś taki właśnie lepszy zestaw tych samochodzików obiecał, ale za wygranie jakiejś takiej troszkę poważniejszej partii z tatą, układ był już naprawdę mocny, bo upominkiem miał być zestaw Lego, statek piracki, czarna perła, on się nawet nazywa, ja to wszystko sprawdziłem sobie.
Teraz chodzi po internecie za naprawdę spore pieniądze.
W każdym razie ja wygrałem tą partię z tatą, tą powiedzmy sobie, która oznaczała tę nagrodę i powiedziałem coś, co no nie wiem jak mi to przeszło przez myśl, bo powiedziałem tata słuchaj,
Wiesz, ja to bym wolał, żebyś ty wspierał moją przygodę z szachami niż ten statek piracki.
No i tata się oczywiście zgodził, natomiast ja teraz mówię, kurcze, taki piękny statek.
Po latach mama kupiła mojemu bratu i mnie, jak już mieliśmy 35 lat czy 36, ten statek troszkę inny, bo nie wiedziała do końca o co chodzi, natomiast można powiedzieć, że próbowała tutaj.
nadrobić to, co straciliśmy w dzieciństwie, ale tak faktycznie było.
I to pokazuje, jak sobie tak myślę, że ja naprawdę tym szachistą chciałem zostać, a to miałem wtedy około 8-9 lat, podejrzewam.
I taka wydaje mi się zaskakująca rzecz, która pokazuje, że gdzieś ta chęć rywalizacji szachowej była we mnie bardzo, bardzo mocno zakorzeniona.
Oczywiście drugim bardzo istotnym momentem był pierwszy duży sukces na arenie krajowej, czyli zdobycie Mistrzostwa Polski do lat dziesięciu.
Bo z jednej strony takie rzeczy, jak patrzę przez pryzmat miejsca, w którym jestem dzisiaj, to wydają mi się kompletnie nieistotne.
Ale kiedy ma się 10 lat, kiedy są rodzice, którzy oczekują jakichś tam
no powiedzmy zwrotu inwestycji, chociaż moi rodzice nigdy mnie jakby nie naciskali.
No to wiadomo, że fajniej jak się widzi te owoce niż jak się tego nie widzi.
No i wiadomo, że taki triumf bardzo pomaga.
Ja zdobywając ten medal mogłem pierwszy raz potem pojechać na jakieś rozgrywki zagraniczne.
To akurat były mistrzostwa.
W tamtych czasach było tak, że mistrz Polski jechał na Mistrzostwa Świata, wicemistrz jechał na Mistrzostwa Europy, a brązowy medalista zostawał tak naprawdę z niczym, bo można było jednego zawodnika formalnie wysłać.
To się potem bardzo szybko zmieniło, ale wówczas tak było.
I ja nie pojechałem na Mistrzostwa Świata z uwagi na fakt, że one były w Brazylii.
Mój tata nie chciał mnie puścić samego, uważał, że powinienem jechać z trenerem.
No tu już koszta rosły bardzo wysoko.
No i koniec końców stwierdzono, że lepiej, żebym pojechał na Mistrzostwa Europy.
Dogadano się z PZ Szachem, to jakoś udało się załatwić.
I tam faktycznie pojechałem.
Oczywiście żałowałem tej egzotycznej Brazylii, no ale w tamtym czasie Mistrzostwa Europy w sumie nawet były lepsze niż Mistrzostwa Świata często, więc nie było to jakimś problemem.
Natomiast ten sukces dał mi jakąś taką motywację i wiarę.
Zobaczyłem też właśnie takie troszkę większe szachy już na tej arenie międzynarodowej.
No i tak krok po kroku oczywiście coraz bardziej się profesjonalizowałem.
Już po tym sukcesie do lat dziesięciu, no to już ta ochota, żeby osiągnąć coś więcej była duża.
Wtedy też pamiętam, w jakimś momencie bardzo krótko trenowałem z Aleksandrem Czerwońskim, mistrzem międzynarodowym, który kiedyś pochodził z Warszawy, potem się przeniósł do Gorzowa Wielkopolskiego i podczas jednych
zajęć, pojawił się temat pytania o to, zapytał mnie pan Aleksander, czy raczej powiedział, że nie jest kwestią, czy ja zostanę arcymistrzem, tylko kiedy nim zostanę.
I to mnie tak uderzyło.
Kurczę, ja mam 10 lat, mam pierwszą czy drugą kategorię, nawet już nie pamiętam, którą.
A tutaj mistrz międzynarodowy mówi, że to jest kwestią, kiedy ja zostanę tym arcymistrzem.
To nie jest tak, że ja sobie powtarzałem to zdanie co trzy dni, mówię zostanę arcymistrzem, ale taka świadomość tego, że ktoś inny mówi, że ja mogę tym arcymistrzem zostać, że to jest właściwie pewne, na pewno też była taka zachęcająca, żeby kontynuować te przygody z szachami.
Były oczywiście wątpliwości.
Moja babcia zawsze się pytała, czy ty będziesz zawodowcem, czy może raczej nie, no bo to tak raczej taki trudny kawałek chleba, niepewność.
Ja tak babci mówiłem, że w sumie to nie wiem.
Długo też mi się wydawało, że bycie tym wyczynowcem to jest trudna rzecz.
No i właściwie w takim newralgicznym punkcie
Życia myślę każdego, czyli na przełomie studiów, szkoły średniej i studiów, pojawiło się jeszcze więcej wątpliwości, bo jak się kończy w szachach wiek juniora, czyli te 20 lat, 18 to jest wiek juniora, ale do 20 jeszcze są Mistrzostwa Świata,
No to wtedy ten mój ranking nie był jakiś strasznie wysoki.
Ostatnią imprezę juniorską, czyli mistrzostwa świata do 20 lat w Stambule dość koncertowo przewaliłem.
Zresztą jak wszystkie mistrzostwa świata juniorów zawsze bardzo słabo na nich grałem.
I pojawiło się takie uczucie,
Może warto się skupić na studiach, może jednak zrobić to jak kulturalni ludzie, zdobyć jakąś edukację i pracować.
Ja wtedy studiowałem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego na kierunku
To się na początku nazywało Międzywydziałowe Studia Informatyki i Ekonometrii, potem ze trzy razy zmieniało nazwę, na koniec chyba się nazywało Wydział Zastosowań Informatyki i Matematyki.
Jak ta nazwa na koniec wyglądała, już nie pamiętam.
W każdym razie skończyłem koniec końców licencjat na tym kierunku, natomiast tak naprawdę byłem przekonany, że w tym powiedzmy sobie wyuczonym
w tej edukacji, w tym kierunku edukacyjnym nie będę nic robił, a dlatego, że właśnie w tym kluczowym momencie, tuż po tych niezbyt udanych mistrzostwach świata do lat 20, zdarzył się kolejny przypadek w mojej karierze, mianowicie byłem trzecim rezerwowym do mistrzostw Polski.
Nie uzyskałem kwalifikacji z rankingu, w półfinale nie zagrałem.
Mimo, że to były mistrzostwa aż 14-osobowe w tamtym czasie, to właśnie byłem dalekim rezerwowym.
I nagle się okazało, że w tych mistrzostwach zagrałem, bo ktoś zrezygnował z udziału.
No i te mistrzostwa wygrałem z przewagą półtora punktu, więc to było coś takiego i zaskakującego, i co też mi dało dość duży, no właściwie otworzyło sporo, sporo możliwości.
I też ja zdecydowałem się wziąć urlop dziekański na, na, na uczelni.
Przez ten czas podskoczył mój ranking do okolic 2600, czyli do tej, powiedzmy sobie,
ścisłej krajowej czołówki, zadomowiłem się w kadrze właściwie od tamtego momentu na kolejną dekadę.
No i jak już tam byłem, to nie chciałem się w sumie z tego miejsca ruszać.
Chciałbym wiedzieć, jakie są plusy, a jakie minusy.
co szachy dają zawodowym szachistom, a co zabierają?
Myślę, że dały mi zdecydowanie więcej niż zabrały, bo szachy przede wszystkim są jakąś taką fajną społecznością ludzi.
Oczywiście przez to, że tych ludzi często widzimy w bardzo wielu miejscach i to potrafi być monotonne,
Ale tak naprawdę w każdym miejscu na świecie można z kimś o szachach porozmawiać.
Nawet wczoraj rozmawiałem z amatorem szachowym, który powiedział, że podczas wakacji na Maderze podszedł do jakiegoś klubu szachowego, powiedział, że jest z Polski, chce pograć w szachy.
Ludzie byli zszokowani, że ktoś przyjechał na wakacje i chce pograć w szachy nagle z amatorami na Maderze.
No ale to pokazuje, że szachy
no są ponad kulturami i językami.
Podejrzewam, że można pojechać sobie do jakiejś kawiarni w Gruzji i nagle pograć w szachy przy winie.
Można pojechać sobie do Buenos Aires i gdzieś tam w jakimś klubie nocnym też te szachy wyciągnąć.
Także to otwiera bardzo wiele drzwi.
W bardzo wielu momentach można o tych szachach porozmawiać, pokontaktować się, nawet nie znając języka drugiej osoby.
Wystarczy, że znamy zasady szachów i tym językiem szachów się porozumiewamy.
Natomiast jeśli chodzi o mnie, no to ja oczywiście poza karierą, którą myślę mogę uznać za stosunkowo udaną, zresztą mam nadzieję, że jeszcze nie koniec jej, no to oczywiście w szachach też znalazłem miłość, bo moja żona Marta jest arcymistrzynią i zresztą wiele takich związków arcymistrz, arcymistrzyni bądź szachista, szachistka,
możemy zaobserwować.
To jest dość powszechne, że... Może nie powszechne, natomiast często, że takie pary widzimy.
A jakie są minusy?
Bo tych minusów oczywiście też nie brakuje.
Zresztą coś, co jest plusem i minusem, bo jeżeli się jest, jak to się teraz modnie mówi, singlem albo singielką, no to szachy są tak naprawdę super sprawą, bo można jeździć na turnieje po całym świecie, w bardzo różne miejsca.
Często są to wyjazdy wręcz wakacyjne, tak brzmią, bo w różne ciekawe miejsca się jedzie, na dowolnym miejscu na świecie.
No ale to, co jest błogosławieństwem, jak się nie ma zobowiązań rodzinnych, staje się problemem, kiedy pojawia się rodzina, kiedy jest ktoś, kto czeka, a człowiek jeździ z turnieju na turniej, troszkę tak jak w przypadku marynarzy, którzy wyjeżdżają czasami na kilka miesięcy w rejs.
to szachiści mają podobnie.
Czasami są turnieje tak skonstruowane w kalendarzu, że się jeździ z turnieju na turniej.
Doskonale wiedzą o tym tenisiści, którzy mają jeszcze bardziej intensywny kalendarz.
Natomiast w szachach nie ma czegoś takiego jak sezon.
Po prostu bez względu na porę roku te turnieje się odbywają.
Duży plus jest w tym, że nie ma żadnych obowiązków.
Można z pewnych turniejów rezygnować, na niektóre turnieje jeździć.
Ale z drugiej strony, jak się jest na przykład członkiem kadry narodowej, no to tutaj nagle się pojawiają już jakieś zobowiązania typu Mistrzostwa Polski, typu Drużynowe Mistrzostwa Europy, bądź Olimpiada, jakieś zgrupowania, bo też przecież są organizowane, więc te obowiązki też się pojawiają.
No i można powiedzieć, że niektórych to na pewnym etapie męczy, bo w szachy najczęściej nie gramy parę sezonów, tylko raczej kilka dekad.
No i ta rzeczywistość tego ciągłego podróżowania, która dla, nazwijmy to, zwykłego Kowalskiego brzmi ekscytująco.
W pewnym momencie, no coś co robimy ciągle robi się monotonne, czyli jesteśmy na tych różnych lotniskach, lecimy w różne miejsca.
Czasami one są fajne, czasami są beznadziejne.
I to jest coś co w pewnym momencie robi się
męczące, natomiast tak jak mówię, tych plusów jest zdecydowanie więcej, bo z kolei szachiści mają to do siebie, że uwielbiają długo spać, coś co też normalni ludzie muszą patrzeć na szachistów jak na jakichś wariatów, no ale partie szachowe na najbardziej prestiżowych turniejach zaczynają się popołudniami, około piętnastej.
więc to, że szachista przychodzi na śniadanie o godzinie 10 jest niemal standardem, no a tak jak mówię, większość ludzi chyba raczej o tym może pomarzyć, więc to życie szachisty jest takie dość nietypowe, ale ja tego tak jak mówię nie zamieniłbym na żadną inną karierę.
Czy z królewskiej gry można żyć na królewskim poziomie?
Czyli jak zarabia arcymistrz i jakie są w ogóle pieniądze w szachach?
Na pewno ciężko odpowiedzieć jednym zdaniem, bo to jest bardzo zawiła odpowiedź na tego typu rzeczy.
Bez wątpienia ścisła czołówka światowa, te pierwsze 10, 15, 20 osób
No ale z naciskiem na 10 żyje, no można powiedzieć po królewsku.
Oni, ci zawodnicy z czołówki mają naprawdę bardzo dobre życie.
Oczywiście, no zależy do czego porównywać.
No są sporty, do których porównywać się nie da.
Są profesje, które też są dużo bardziej intratne.
Natomiast zdecydowanie warto być, zdecydowanie warto być zawodnikiem ze ścisłej czołówki światowej.
Ale nie tylko.
Oczywiście czołówka światowa z szachów żyje.
Myślę, że tak top 50 na świecie żyje na stosunkowo dobrym poziomie.
Potem to już oczywiście jest coraz trudniej.
Zależy też bardzo mocno w jakim kraju się znajdujemy,
Są kraje, w których zawodnik numer jeden żyje znakomicie, są kraje, w których zawodnik pięć żyje znakomicie, a są kraje, w których nawet zawodnik numer dziesięć robi naprawdę dobre pieniądze grając w szachy.
Z kolei z drugiej strony są kraje, które w ogóle nie wspomagają szachów i to też bardzo mocno zależy właśnie od społeczeństwa, bo wiadomo w społeczeństwach zachodnich raczej szachy są traktowane jak hobby, nie jak profesja.
Z kolei gdzieś na wschodzie bardziej się już to kojarzy z zwyczynem.
No i wiele jest takich rzeczy, które wpływają na to, czy się opłaca, czy się nie opłaca.
No też spójrzmy na, powiedzmy, średnie zarobki w poszczególnych krajach.
Nagrody turniejowe i warunki są takie same wszędzie.
Wiadomo, że te same pieniądze na Szwajcarach nie zrobią żadnego wrażenia, a w Polsce to już może być całkiem dobry poziom życia, więc wiele jest tych rzeczy, które pozwalają odpowiedzieć na pytanie o te pieniądze.
Wiadomo, że z tyłu to jest też tak, jak w przypadku muzyków, że nie każdy zostaje Michaelem Jacksonem.
Zdecydowana większość muzyków utrzymuje się z uczenia innych.
W szachach jest poniekąd podobnie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy można udzielać lekcji przez internet.
Ogromna liczba osób nawet woli uczyć niż grać, no bo wiadomo.
Granie ma swoje piękne strony, ale też jeżeli jest to źródło dochodu, no to się robi stresujące i wiele osób woli w tym momencie parać się właśnie tą nauką szachów, czy nauczaniem niż, niż grą.
Natomiast zdecydowanie, jakby reasumując to wszystko, co powiedziałem, ja nigdy nie zarobiłem złamanego grosza z innego źródła niż szachy.
Żyję całkiem
Myślę sympatycznie i myślę, że nie zamieniłbym swojej kariery szachowej na cokolwiek innego.
Chciałabym zapytać Mateusza Bartela o to, które zwycięstwo wspomina najlepiej.
Który sukces jest dla niego tym najważniejszym w karierze?
No to jest tak, że ja myślę, że wielu szachistów ma tak, że też nie patrzy tylko przez pryzmat jakiegoś tam sukcesu, ale też często spogląda na jakość partii i paradoksalnie ja
chyba najlepiej się w ogóle czułem w turnieju, którego nie wygrałem.
A zrobiłem to koncertowo źle, bo był to turniej w Biel w 2013 roku, gdzie zremisowałem trzy ostatnie partie.
Dowolna wygrana w tych trzech partiach dawałaby mi pierwsze miejsce.
I w każdej z tych partii byłem o krok od wygranej.
To trzeba było się naprawdę postarać, żeby nie wygrać którejś z tych partii.
Ja to zrobiłem.
Ale tam naprawdę takie szachy prezentowałem, które mi się bardzo podobały.
Pokonałem kilku znakomitych graczy.
I tak czysto szachowo wspominam ten turniej najlepiej.
Natomiast, no zdecydowanie jeśli mówimy o takich sukcesach, które gdzieś tam, o których było głośno, no to na pewno wygranie turnieju Eye of Water Open w 2012 roku było
zdecydowanie no kluczowym sukcesem, który, który no ludzie zapamiętali, który ja też sobie mogę gdzieś tam w to szachowe CV wpisywać.
Udało mi się tam wygrać w 20 ruchów z Fabiano Caruaną, no ale wiadomo, jeżeli wygrywa zawodnik mojego poziomu w 20 ruchów z Fabiano Caruaną, to nie świadczy o moim geniuszu, tylko raczej o złym dniu Fabiano.
Tym niemniej, no to było, to był taki turniej, w którym wygrałem właśnie
z Karuaną i Sasiki Ranem, który wtedy miał 2700.
Żadnej partii nie przegrałem.
To dało mi przepustkę do prestiżowego turnieju w Dortmundzie, w którym już tak kolorowo nie było, ale na pewno to był taki moment, w którym pomyślałem, wow, ja trochę w te szachy gram.
Każdy triumf w Mistrzostwach Polski, a był ich cztery, też oczywiście był dla mnie znaczący, przy czym były różne edycje, czasami troszkę szczęśliwie, czasami po naprawdę fajnej grze, natomiast zdecydowanie to były takie turnieje najbardziej znaczące, przy czym takich właśnie wyskoków ja w swojej karierze miałem
całkiem sporo gdzieś jakieś triumfy na szachownicach, na Olimpiadzie, które ja troszkę przez pryzmat, znaczy tak z przymrużeniem oka je traktuję, bo no jednak rozgrywki drużynowe, no to chodzi o to, żeby drużyna zagrała dobrze.
To, że X czy Y zdobywa złoty medal na szachownicy czwartej czy piątej, no to fajnie, można się tym pochwalić, ale nie do końca o to chodzi w rozgrywkach drużynowych.
No, ale to zawsze było przyjemne taką klasyfikację,
Wygrać też złoty medal na drużynowych mistrzostwach Europy.
W Warszawie zresztą udało mi się uzyskać.
I czasami jak skakiwałem z formą, tak jak chociażby na zeszłorocznej olimpiadzie szachowej w Indiach.
No nikt by nie postawił złamanego centa, że ja jestem w stanie jeszcze dobrze zagrać, a tutaj nagle się okazuje, że ta forma wskakuje.
No ja liczę na to, że kiedyś uda mi się na Pucharze Świata zagrać, że z tą formą trafię i zajdę tak daleko, że można powiedzieć, że będę bogaty, bo tam nagrody są bardzo, bardzo wysokie, ale jeszcze mi się póki co w systemie pucharowym świata podbić nie udało.
Która porażka jest tą, która najbardziej, najgorzej ją wspominasz, sobie myślisz, no kurczę, gdyby tamto właśnie...
Na to pytanie odpowiedziałem kiedyś w audycji Hate Park w kanale sportowym.
Chociaż potem pomyślałem, że w sumie powinienem odpowiedzieć inaczej.
Dostało się mojemu koledze, z którym zresztą otworzyłem czasopismo szachowe mat w 2008 czy 2009 roku, już nie pamiętam.
czyli Stasiowi Zawadzkiemu, Mistrzowi Międzynarodowemu.
Bo ze Stasiem graliśmy w Mistrzostwach Polski do lat 14.
On był rok starszy, ja byłem rok młodszy.
I po debiucie dostałem pozycję z figurą więcej, która właściwie powinna być łatwa do wygranej.
Dodatkowo miałem ogromną przewagę czasową.
No i w momencie, kiedy właściwie ja już oczekiwałem rezygnacji przeciwnika, on zaczął się bronić bardzo mocno, potem przechwycił inicjatywę, potem wygrał.
To była ważna partia na tyle, że Staszek został potem mistrzem Polski w tym turnieju.
Ja skończyłem chyba bez medalu.
Dlaczego żałowałem?
Dlatego, bo jak już wcześniej mówiłem, no to mistrz Polski jechał na Mistrzostwa Świata, wicemistrz Mistrzostwa Europy i tak dalej.
A ja wtedy, właśnie tuż po tym turnieju, czy w okolicach tego turnieju, zacząłem zyskiwać na każdym turnieju 20, 40, 30 punktów rankingowych i za chwilę mój ranking skoczył z 260 na 360, czyli byłem tuż przed takim ogromnym skokiem rozwojowym.
Ja czułem, że realnie jakbym pojechał na te mistrzostwa świata, to mogłem powalczyć o bardzo wysokie miejsca, a to były mistrzostwa świata, bo też tak kiedyś było, że w tych młodszych kategoriach najczęściej grali wszyscy najlepsi, czyli jeżeli ktoś stawał się dobrym graczem w wieku 16-18 lat, arcymistrzem czy mistrzem międzynarodowym,
to już często omijał te rozgrywki juniorskie, bo one nie były dla niego wyzwaniem.
Ale do 10, 12, 14 bardzo często ci wszyscy najlepsi gracze, którzy chwilę później mieli rankingi po 2 700 grywali.
No i dlatego była taka bardzo duża chęć z mojej strony, żeby na te mistrzostwa pojechać.
Ja nie pojechałem, no i do dziś żałuję.
Nie wiem, czy to by zmieniło moją karierę,
być może nie zmieniłoby to absolutnie niczego, no ale gdzieś ta dziecięca, takie rozczarowanie i smutek na pewno gdzieś tam w mojej głowie siedzi.
Takich pojedynczych partii, no bo to tak łatwo sobie gdzieś powiedzieć, że wygrałbym tą partię, to by było tak,
No to na pewno Mistrzostwa Europy 2007 w Dreźnie.
Ostatnią rundę grałem z Liviu Dieterem Nisypeanu, graczem, który wtedy miał ranking ponad 2700.
Był gdzieś w okolicach 15 miejsca na świecie.
Gdybym tę partię wygrał, a w pewnym momencie, no właściwie też wydawało się, że już jestem w stanie wygrać z zamkniętymi oczami, bo pozycja absolutnie wygrana na wiele sposobów.
Ja mam 15 minut, przeciwnik 30 sekund.
Dodawany czas oczywiście, czyli to nie jest tak, że same 30 sekund, bo po każdym ruchu mu dodawało, ale to już grał na tym właściwie tylko doliczanym czasie gry.
No i można zrobić absolutnie wszystko.
Gdybym wygrał tę partię, podzieliłbym miejsca 1-8 w Mistrzostwach Europy.
Brałbym udział w dogrywkach tempem przyspieszonym o Mistrzostwa Europy.
Dodatkowo trafiłbym na gracza, bo można to było wyliczyć, który był ode mnie rankingowo słabszy, więc realne szanse, żeby tam dojść do czwórki.
Może zdobyć jakiś medal, no gdyby mi się udało
na tamtym etapie kariery zdobyć medal mistrzostw Europy, myślę, że to mogłoby jakoś pomóc.
W każdym razie, no to jest taka rzecz, która gdzieś mi tam po głowie chodzi, bo to było bardzo proste wygrać tę partię.
Naprawdę tak, że jeden inny ruch i po prostu jest koniec, bo zamiatane i tego żałuję.
Natomiast jeżeli chodzi o jakieś pojedyncze partie, ruchy, to musiałbym bardzo poszperać.
Najczęściej nie miałem aż takich prestiżowych turniejów, typu turniej kandydatów, czy nie wiem, jakaś zaawansowana runda Pucharu Świata, które realnie mogłyby coś zmienić, więc jakichś takich totalnych dramatów w mojej karierze nie było.
Może sprytnie po prostu przegrywałem wcześniej, żeby po prostu uniknąć takich wielkich rozczarowań.
No i chciałabym też zapytać, czego najbardziej żałuję?
Jaka porażka boli go najbardziej?
Na to pytanie odpowiedziałem kiedyś w audycji Hate Park w kanale sportowym, chociaż potem pomyślałem, że w sumie powinienem odpowiedzieć inaczej.
Dostało się mojemu koledze, z którym zresztą otworzyłem czasopismo szachowe mat w 2008 czy 2009 roku, już nie pamiętam,
czyli Stasiowi Zawadzkiemu, Mistrzowi Międzynarodowemu, bo ze Stasiem graliśmy w Mistrzostwach Polski do lat 14.
On był rok starszy, ja byłem rok młodszy i po debiucie dostałem pozycję z figurą więcej, która właściwie powinna być łatwa do wygranej.
Dodatkowo miałem ogromną przewagę czasową.
No i w momencie, kiedy właściwie ja już oczekiwałem rezygnacji przeciwnika, on zaczął się bronić bardzo mocno, potem przechwycił inicjatywę, potem wygrał.
A ja wtedy właśnie tuż po tym turnieju, czy w okolicach tego turnieju, zacząłem zyskiwać na każdym turnieju 20, 40, 30 punktów rankingowych i za chwilę mój ranking skoczył z 2,160 na 2,360, czyli byłem tuż przed takim ogromnym skokiem rozwojowym.
Ja czułem, że realnie jakbym pojechał na te Mistrzostwa Świata, to mogłem powalczyć o bardzo wysokie miejsca.
A to były Mistrzostwa Świata, bo też tak kiedyś było, że w tych młodszych kategoriach najczęściej grali wszyscy najlepsi.
Czyli jeżeli ktoś stawał się dobrym graczem w wieku 16-18 lat, arcymistrzem czy mistrzem międzynarodowym, to już często omijał te rozgrywki juniorskie, bo one nie były dla niego wyzwaniem.
Ale do 10, 12, 14 bardzo często
Ci wszyscy najlepsi gracze, którzy chwilę później mieli rankingi po 2700 grywali.
Nie wiem, czy to by zmieniło moją karierę.
Być może nie zmieniłoby to absolutnie niczego.
No ale gdzieś ta dziecięca taka, takie rozczarowanie i smutek.
Na pewno gdzieś tam w mojej głowie siedzi takich pojedynczych partii, no bo to tak łatwo sobie gdzieś powiedzieć, że wygrałbym tą partię, to by było tak.
No to na pewno Mistrzostwa Europy 2007 w Dreźnie.
Był gdzieś w okolicach 15. miejsca na świecie.
Gdybym tę partię wygrał, a w pewnym momencie no właściwie też wydawało się, że już jestem w stanie wygrać z zamkniętymi oczami, bo pozycja absolutnie wygrana na wiele sposobów.
W każdym razie to jest taka rzecz, która gdzieś mi tam po głowie chodzi, bo to było bardzo proste wygrać tę partię.
Jak wygląda taki normalny dzień arcymistrza szachowego?
Czy nastawia buzik?
Ma rozpisany plan treningowy na rok do przodu?
Ćwiczy codziennie?
To jest akurat bardzo trudna rzecz w szachach, żeby się motywować do treningu.
I akurat ja jestem w takim specyficznym dość momencie, bo poza tym, że mam cały czas jakieś ambicje zawodnicze,
No to jestem zaangażowany w różne projekty okołoszachowe, więc to zabiera mi czas i jakby też powoduje, że ciężko jest znaleźć czas na trening, bo to też nie jest tak, że przychodzę i mówię, no dobra, to teraz potrenuję.
Jednak do tego trzeba być jakoś troszkę przygotowanym i
jakoś to zaplanować.
U mnie to jest mocno chaotyczne i w sumie zawsze było.
Może poniekąd przez to nie uzyskałem w szachach więcej, bo ja to porównuję zawsze do dyscyplin takich bardzo wymiernych, jak na przykład lekkoatletyka, gdzie
Jesteśmy w stanie na dowolnym etapie planu treningowego stwierdzić, co właśnie jesteśmy w stanie zrobić, jak idzie ten nasz trening, czy to idzie w dobrą stronę, czy w złą stronę.
W szachach tego nigdy nie ma i nigdy nie było.
Można myśleć, że się robi wspaniały trening, nawet rozgrywać jakieś towarzyskie partie, wszystko wygrywać.
A potem się okazuje, że efekty tego treningu przychodzą w zupełnie przypadkowym momencie.
Nawet ostatnio miałem tak, że przed Mistrzostwami Europy troszeczkę mi pomagał Wojtek Moranda.
Codziennie mi podsyłał takie zadania do rozwiązywania.
Wojtek, autor wybitnych książek, te zadania daje naprawdę takie, że ja arcymistrz czasami się patrzę przez pół godziny i nie wiem o co chodzi.
Czacha mi, mówiąc kolokwialnie, dymi.
No i u mnie zresztą tak bardzo często było w karierze, że praca,
intensywna, przynosiła w ogóle odwrotny rezultat przed ważnym turniejem, a przychodziła, przychodziły te ofoce, taka jakaś powiedzmy to lekkość w grze w zupełnie nieoczekiwanym momencie i zresztą cała moja kariera wyglądała tak, że kiedy ja już myślałem, że no halo trzeba kończyć, to nagle wyskakiwał jakiś dobry wynik, a kiedy wydawało mi się, że ja zaczynam rozumieć o co w tej grze chodzi, no to wtedy nagle zaczynałem grać fatalnie i
i to bardzo zniechęca do takiej regularnej pracy.
Oczywiście jest to tania wymówka, można powiedzieć, ale no rzeczywistość taka właśnie jest, że szachiści... Może to też był inny problem w mojej karierze, że na tym wyżynowym poziomie nie miałem jakiegoś trenera tak regularnie, ale to już jest oczywiście temat na troszkę co innego, na zagadnienie trenerów w szachach i trenerów na tym najwyższym poziomie.
W każdym razie czasami warto mieć osobę, która powie, no musisz zrobić to, to, to i to.
Jak się samemu to wszystko ogarnia, no to, to jest troszeczkę, troszeczkę trudniej.
Natomiast jakby rozumiejąc, o co jest pytanie, no i o co tutaj chodzi, no to z szechami trzeba mieć kontakt tak naprawdę na co dzień jakiś tam.
I właśnie tutaj zawsze posiłkuję się cytatem Borysa Gelfanda,
który zapytany kiedyś o to ile on tak naprawdę trenuje te szachy to on mówi
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wiem o co pytasz.
Bo jeżeli pytasz o to, czy jeżeli liczymy to, że ja oglądam partie innych szachistów, jeżeli liczymy to, że ja czytam czasopisma szachowe bądź książki szachowe, jeżeli liczymy to, że rozwiązuję sobie jakieś zadania w wolnym czasie, jeżeli liczymy to, że myślę o jakichś partiach czy jakichś innych szachowych rzeczach,
to ja właściwie 24 godziny na dobę zajmuję się szachami.
I to jest właśnie pytanie, bo ja na przykład bardzo dużo rzeczy takich robię około szachowych, oglądam jakieś partie.
Ja tego nigdy nie liczę jako trening, no ale ktoś inny by powiedział, no halo, no ale przecież oglądasz tutaj partie, jakieś bieżące trendy w debiutach, czy w jakichś innych rzeczach sprawdzasz.
czy nawet przygotowuje jakieś analizy na swój kanał YouTube, no to też jest to dokładnie kontakt z szachami.
Czy to jest optymalna forma treningu, czy nie, to już jest zupełnie inne pytanie.
Natomiast generalnie jest tak, że tymi szachami żyje się może nie 24 godziny na dobę, jak Borys Gelfand, który tak mówi, ale wiadomo, ma żonę, ma córkę.
więc też ma absolutnie normalne, prywatne życie, ale bez wątpienia, jak chce się być, im się chce być lepszym graczem, tym więcej trzeba tego czasu na szachy poświęcić, bo tak naprawdę nie ma takiego człowieka, który szachy pozna od deski do deski, więc im więcej się człowiek do tych szachów przykłada, im więcej czasu im poświęca, tym dalej po prostu może zajść.
Jakie ma hobby Mateusz Bartel?
Czy jest coś poza szachami?
To się oczywiście zmienia w czasie.
Ja generalnie zawsze lubiłem jakąś aktywność sportową.
Zresztą trochę żałuję, że gdzieś na początku tej już wyczynowej kariery szachowej, jak miałem dwadzieścia parę lat,
Przez pewien czas troszkę pokpiłem sprawę, jeśli chodzi o regularne zajęcia fizyczne, czyli przyłożenie się do jakiegoś biegania, czy jakiejś innej formy robienia tego fizycznego wysiłku, który potem bardzo pomaga przy szachownicy, bo to jest mega istotne.
Natomiast gdzieś po 30 sobie przypomniałem, że ja w sumie bardzo lubię grać w piłkę nożną, więc jak jest jakaś możliwość, no to się pojawiam.
Przez pewien czas grałem regularnie w Warszawie, nawet dwa razy w tygodniu, potem raz w tygodniu.
Ostatnio to już raczej jest do skoku, bo inne aktywności nie pomagają.
Natomiast to zdecydowanie tak, mogę powiedzieć, że piłka nożna to jest moje hobby.
No i oczywiście w różnych czasach jest to różnie, bo były momenty, kiedy połykałem jedną książkę za drugą, to bardzo lubię czytać, ale w ostatnim czasie praktycznie przestałem, więc to się absolutnie zmienia.
Interesuję się również muzyką, ale nie jest tak, że chodzę na jakieś koncerty.
Tutaj moja żona zdecydowanie wiedzie prym, co chwila odwiedza jakieś wydarzenia w Warszawie, ja raczej tylko na słuchawkach.
Natomiast generalnie
Generalnie lubię poszerzać swoją wiedzę w różnych obszarach, czyli jak chwytam jakiekolwiek gazety czy coś innego, to po prostu czytam, potem patrzę, że jest jakiś temat, no to rozszerzam wiedzę na ten temat.
Lubię jakby taką takie... dla kultury umysłu mniej więcej wiedzieć, co się dzieje na świecie, jakie są ciekawe rzeczy.
Także interesuję się różnymi rzeczami na bieżąco.
Natomiast ciężko powiedzieć, że tutaj
Jest to jakieś moje wielkie hobby, choć można by było powiedzieć, że historia, ale mój brat by się uśmiał, bo mój brat tutaj, jeśli chodzi o historię, to wie dużo, dużo więcej, więc ja raczej tak, jakieś ciekawostki historyczne to tak, ale bez większej wiedzy.
Podcast szachowy.
W tym pierwszym odcinku, wyjątkowo, pytań do mnie było całkiem sporo, ale i tak chciałbym Was, drodzy słuchacze, zaprosić do sekcji Arcypytania.
Arcy pytania.
Arcy pytania to stała sekcja w podcaście szachowym, gdzie będę próbował odpowiedzieć na wasze pytania.
Pewnie nie dam rady odpowiedzieć na wszystkie.
Mam nadzieję, drodzy słuchacze, że będzie ich dużo, ale postaram się co tydzień wybrać kilka, czy to najciekawszych, czy to najbardziej niestandardowych, czy to takich, które najbardziej mnie zaskoczyły, pytań.
i przybliżyć Wam to, co w szachach jest dla Was nieznane albo znaleźć to, co nie jest znane również dla mnie.
Pytania wysyłajcie mailem na adres pytaniamałpapodcastszachowy.pl albo wrzucajcie jako komentarze na naszych profilach społecznościowych na Facebooku lub Instagramie.
Linki znajdziecie w opisie odcinka.
Ponieważ jest to pierwszy odcinek, a ja nie chcę być gołosłownym, poprosiłem o jedno pytanie producenta tego podcastu, który jest szachistą amatorem i z pierwszą kategorią szachową.
Panie Mateuszu, w finał dużego turnieju, ważnego dla Pana, gra Pan z przeciwnikiem, no powiedzmy o 150 oczek elo wyżej niż Pan, jest Armageddon i może Pan wybrać białe, no albo czarne.
Co Pan wybiera i dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta.
Przypominam może widzom, którzy nie wiedzą, Armageddon to forma rozgrywki szachowej, gdzie białe muszą wygrać, a czarnym do sukcesu wystarcza remis.
Najczęściej dochodzi do tego w sytuacji, w której w rozgrywkach pucharowych chcemy poznać zwycięzcę, a na wcześniejszych etapach
to nie zostało osiągnięte.
Z tym, że białe w tej rozgrywce, kiedy muszą wygrać, mają najczęściej zawsze więcej czasu.
Czasami jest to zwykłe np.
5 minut na 4 minuty.
Czasami jest też dodawany czas, najczęściej po jakimś posunięciu.
Natomiast jest to sytuacja wielce stresująca, bardzo trudna.
W tej sytuacji nie odnajduję dobrze.
Mam raczej słabe wyniki w tych Armagedonach.
Natomiast myślę, że tutaj klasa przeciwnika nie jest aż tak istotna, czy on ma 150 więcej, czy 150 mniej.
Dużo bardziej istotne jest to, czy znam przeciwnika, czy wiem, jakim jest zawodnikiem.
Jeżeli ktoś jest osobą, która gra szybko, no to w tym momencie na pewno wolałbym mieć tego czasu więcej.
Jeżeli jest osobą, która lubi się bronić, no to w tym momencie może lepiej wybrać czarne i próbować zremisować.
Jeżeli ktoś woli atakować, no to w tym momencie pewnie wybrałbym białe, żeby samemu próbować pokusić się o cały punkt.
Także nie wiem, czy tutaj
kluczowe byłoby to, kto i jaki ma ranking, natomiast właśnie na te inne aspekty zwróciłbym uwagę.
Natomiast mimo wszystko większość osób woli wybierać biały kolor, mieć tego czasu trochę więcej, bo w szachach błyskawicznych, a Armageddon to najczęściej szachy błyskawiczne, czas jest bardzo istotnym elementem gry i po prostu warto mieć go więcej.
W ramach podcastu szachowego pojawił się pomysł, żeby społeczność słuchaczy mogła zmierzyć się ze mną w pojedynku.
Jest to możliwe i na stronie www.podcastszachowy.pl znajdziecie szachownicę, na której możecie przestawiać swoje ruchy.
Białe to słuchacze, czarne to ja.
Zasada partii jest prosta.
Wy, słuchacze, wskazujecie
ulubione przez Was posunięcie, to które wydaje się Wam najlepsze, potem zliczamy te posunięcia, patrzymy, które było najczęściej wybierane przez Was i to jest ruch, który tzw.
drużyna słuchaczy wybiera, a ja już raczej konsultować z nikim się nie zamierzam, będę wykonywał swoje posunięcia.
I raz na odcinek pozycja na wirtualnej szachownicy będzie się zmieniała, a na koniec zobaczymy kto będzie górą, wy czy ja.
Podcast Szachowy.